Uważam tak, że jeśli znamy przyczyny (a czasami znamy), że szczenię jest słabe, czyli np. przyduszone, podduszone (wtedy jak np. wody płodowe odejdą, a suka od razu nie urodzi, dopiero po jakimś czasie) podtopione lub inne wypadki, gdzie nie widzimy żadnych wad (rozszczepy i inne), to warto ratować takiego szczeniaka. Jeśli psiak ma jakąś wadę genetyczną, której nie widzimy, to i tak zacznie słabnąć z dnia na dzień i może być odpychany przez matkę, wtedy uważam, że powinno się uśpić takie szczenię.
Tak naprawdę w większości przypadków, to wg nas staramy się uratować tego zwierzaczka, ale zapominamy o tym, że skoro ono słabnie, to także może go coś bardzo boleć, może się po prostu męczyć. Toteż jak ja widzę po kilku dniach, że szczenię po prostu słabnie pomimo moich starań, to wtedy decyduję się na ten niemiły krok..
Kiedyś, jak miałam miot ogarów, 4 szczenięta urodziły się bez problemów, potem przy następnym zaczęły się problemy. Wody płodowe odeszły, Pyza co chwilę wstawała i sprawdzała, czy szczenię wyszło, była niespokojna, ja na kontakcie z wetem, pytałam jak długo mogę czekać po odejściu tych wód, odpowiedział że do 3 godzin (a dzwoniłam już po godzinie), jak minęły już 2 i pół godziny zadzwoniłam jeszcze raz, bo sucz bardzo niespokojna, a małego jak nie ma, tak nie ma. Pojechaliśmy do weta na cesarkę. Najpierw sprawdził, czy szczenię gdzieś nie utknęło po drodze, ale nie dało się nic wyczuć.. Pyza dostała pierwszą dawkę "głupiego Jasia", po którym bardzo szybko zasnęła, lekarz przyszedł z drugą dawką, a ja mu mówię, że chyba już wystarczy, bo ona już mocno śpi, ale usłyszałam odpowiedź, że to dopiero była połowa dawki na tę wagę i podał i od tego miejsca zaczęła się druga część koszmaru, czyli reanimacja Pyzy, bo po drugiej dawce straciła oddech.. W tym momencie powiedziałam, że teraz ona jest najważniejsza, a nie szczeniaki i bardzo proszę, żeby zaczęła oddychać

Po 20 min się udało (tam nie było żadnej aparatury, lekarz robił tylko masaż klatki piersiowej i i na końcu podał dosercowo jeden lek (teraz zapomniałam jaki) i się udało, Pyzie oddech wrócił, ufff, wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, po czym wet wziął się za cesarkę.
Czyli cesarka była po ok. 4 godzinach po odejściu wód płodowych.
Pomocnik weta przyniosł do nas "coś", bo to niewiele przypominało szczeniaka, najpierw po wyjęciu z macicy wyrzucili, myśląc, że on juz dawno umarł i tak napuchł, ale śmieci w koszu zaczęły się ruszać

Okazało się, że to był bardzo zmutowany szczeniak, który po takim okresie jeszcze żył.. No nic, odłożyliśmy go, bo zaraz mi przynieśli następnego szczeniaka, który jeszcze tam za tym mutantem tkwił. Tamten był już na maxa podduszony i przyduszony, toteż zaczęłam go rozcierać, po 15min szczeniaczek zaczął oddychać

ale jego końcówka ogonka była zrośnięta na wysokości 1/3 długości z początkiem ogona (chyba niezbyt obrazowo to napisałam :] ), wtedy podjęłam decyzję o skróceniu ogona do 1/4 całej długości - z krótkim ogonem może żyć, a najwyżej będzie niehodowlany.
Tak a'propos to właśnie ten ogarek, który zaginął w grudniu zeszłego roku

Pyza została wypłukana i zaszyta i więcej atrakcji nie było.
A mutancik wyglądał mniej więcej tak, jakby wzięto małego szczeniaka shar-peia i napompowano go wodą, do tego ważył 1,1kg tak, że nie miał najmniejszej szansy na normalne urodzenie..
Reszta szczeniąt odchowała się prawidłowo, entropium oczywiście się zdarzyło u 2szczeniąt, między innymi jeden z tym krótkim ogonem, ale poszły do nowych domów, jako psy niehodowlane.