Wydawało się nam, że od początku robimy dobrze. Od maluszka jak napinał to stop-drzewo, jak luzował karabińczyk to do przodu. Jak chodziłam z nim po Iwka do przedszkola i Iwek wybiegał otwierać furtkę to ćwiczyłam mozolnie cofanie się do punktu A aż doszedł na luźnej do Niego. Dziś ciągnie ma maxa

Czuję się wtedy mocno bezradnie bo dosłownie nie mam tyle siły, żeby go utrzymać; tzn. jak się sprężę to dam radę ale wracam umęczona zamiast zrelaksowana ze spaceru po parku, gdzie w środku dnia w sobotę spuścić się go raczej nie da...Smycz wrzyna mi się w dłoń. Kuba - jak go mocniej, brutalniej szarpnie - to przez jakiś czas idzie ładnie przy nodze ale po jakimś czasie trzeba mu przypominać bo znów zaczyna...
Od początku na szkoleniu dziewczyny powtarzały jak to jest ważne, żeby psu nie pozwalać ciągnąc. I zdawałam sobie sprawę bo średni jest widok wleczonej na smyczy Pani, która ma w dodatku metr osiemdziesiąt

I dlatego tym bardziej czuję się z tym źle. Stosowaliśmy nawet za radą Ani stopowanie w ciągnięciu do trawnika na siku. I nic.
Może to dlatego, że jak był mały i teraz jak tylko mogę

puszczam go wolno. Ostatnio przestał tak ładnie przychodzić jak kiedyś ale lubię patrzeć na psa biegającego luzem; wiem, że sprawia mu to frajdę. W terenie nie ma problemu; on trzyma się nas i melduje się na tyle często, że mi to wystarczy ale miejskie tereny skwerkowo-parkowe to ostatnio wyzwanie...
No i w związku z tym, że z autobusu ostatnio bez kagańca nas wyproszono to decyzja zapadła - będzie kantar - trochę spełnia rolę kagańca, a przynajmniej można ściemniać, że jest no i teraz: rozumiem, że smycz z dwoma karabińczykami i jak ciągnie to ściągam tą część od strony uzdy tak?