top 5 moich ulubionych leitmotivów w rozmowach z sąsiadami:
1. "Ale ja widzę, że pani to go nigdy ze smyczy nie spuszcza..."
- na osiedlu? Nie, nigdy.
"A to szkoda, szkoda, piesek musi się wybiegać..."
2. No ale taki duży pies, w mieszkaniu? Przecież wy to tam chyba w ogóle miejsca nie macie, jak on się położy...
(nie mamy, lewitujemy

)
3. I on tak sam w tej klatce? Boże kochany, przecież to się męczy piesek...
4. "Taki pies to tylko do domu z ogrodem - no bo gdzie on ma miejsce w takim mieszkaniu?"
- proszę pana, mieszkanie nie jest od zapewniania psu ruchu, od tego są spacery
"No w mieszkaniu to tak, ale jak pies ma ogród, to się może sam wyhasać"
5. Taki duży to chyba strasznie niszczy w mieszkaniu, co?
(oczywiście - jak dowiodły badania amerykańskich naukowców, poziom zniszczeń mierzy się w kłębie)
Dlaczego nasi sąsiedzi z labradorami nie słyszą takich uwag? O co w tym chodzi?
Albo dlaczego nie słyszą ich sąsiedzi z naprzeciwka, którzy zapewniają psu ruch na świeżym powietrzu otwierając drzwi do klatki i puszczając psa samopas?