Mozart jak wiadomo, smakosz pierwszej wody, ma w zwyczaju uzupełniać sobie dietę wszelkim śmieciem, jaki się nawinie. Niestety, każdy smakołyk powoduje z miejsca biegunkę - wystarczy godzina biegania luzem w plenerze i rozstrój gwarantowany. A ponieważ wychodzimy w plener często, doszło do sytuacji, w której pies od kilku tygodni codziennie robił kupę na rzadko.
Do łask wrócił więc stary, dobry kaganiec. To znaczy nowy, ale dobry
Okoliczność rosnącego psiego pyska spowodowała konieczność kupienia nowego kagańca. Tym razem zdecydowaliśmy się na klasyczne, antypodzeraczowe, plastikowe różowe paskudztwo

Nigdy nie pojmę , dlaczego ten model kagańca produkowany jest w tylko w tym cudownym kolorze
Przewaga nowego nad starym polega na tym, że jest nie tylko lekki, a lekki bajecznie. Ma tez bardzo gęstą siatę z przodu, wiec pies jakby się nie uparł, niczego nie wsiorbie.
Zrobiliśmy już pierwszy test w plenerze (niestety zdjęć nie mamy) - widok był przekomiczny. Młody z oślą upartością starał sie oczywiście starym zwyczajem coś podeżreć - wyginał łeb na boki, wystawiał jezyk i kłapał paszczą. W koncu sfrustrowany zaczynał kopać i powarkiwać na smakołyk, ktory nie dawał się zjeść
Uparty czy nie, w końcu i do niego dotarło, że się nie da. Zajął się więc bieganiem, zamiast poszukiwać w krzaczorach wszelkich obrzydliwości. Co ciekawe, okagańczony dużo bardziej się słucha i pięknie wraca na zawołanie - byłam niewąsko zdziwiona, kiedy sie okazało, że wystarczy zawołać raz i pies zawraca

- no nie do pojęcia po prostu. Co więcej, nagle przestaliśmy być dla niego niewidzialni i okazało się, ze ludź na spacerze też jest fajny - można z nim pobrykać, pobawić się - Mozart po prostu dużo bardziej się nas trzymał i chętnie dawał się wciągnąć do zabawy, kiedy tylko pojął, że dawanie nura w krzaki nie ma sensu.
I mam nadzieje, że za czas jakiś wyjścia na spacery przestaną mu się kojarzyć ze szwedzkim bufetem
I jeszcze tak, a propos rosnącej paszczy - mieliśmy dzisiaj kolejny przypadek pt. "proszę to zabrać" - jakaś pani w autobusie wsiadła tym samym co my wejściem i zobaczywszy psa zatrzymała się w połowie drogi. Absolutnie odmówiła współpracy i powiedziała, ze ona dalej nie pójdzie, ponieważ się boi. "psom nie można ufać". Niech się pani nie boi - przekonywałam - to szczeniak, trzymam go, nic pani nie grozi. Nie i już - pani zrobiła scenę i wzrok połowy pasażerów skupił się na nas. Dopiero kiedy pokazałam, że pies ma założony kantar i trzymam go przy samym psyku, pani trochę się uspokoiła - ale i tak obok psa przejść nie chciała, usiadła na samym przedzie autobusu.
Ot zaczynają się znane mi dobrze historie związane z posiadaniem niemałego psa - i jakaś taka niewesoła mnie naszła dzisiaj refleksja, ze to ogólnie nie najlepszą ocenę wystawia naszym rodzimym posiadaczom psów, jeśli tak powszechna jest obawa, że duży pies zrobi komuś krzywdę. Mozart jest niegroźny, ale przecież każdy ma prawo się bać i skądś się ta obawa ludzi bierze...