Zastanawiałam się czy opisać naszą przygodę w wątku użytkowym (jako ogar poszukiwawczo-ratowniczy) czy tutaj. Jednak piszę tutaj.
W każdy wtorek (jak nie mam dyżuru) wychodzę koło 19.30 po Kubę na przystanek. Do tej pory zabierałam kilka psów na spacer koło 18tej i wracając wstępowaliśmy po Kubę. Zawsze brałam Ajszę i Amalkę. Do tego raz chłopaków raz labki. Różnie. Wracając ze spaceru podpinałam Ajszę i Amalkę pod amortyzator do pasa dogtrekkingowego i tak szłyśmy na przystanek. Resztę brałam na smycze. (Wyobraźcie sobie ten widok

) Wczoraj bardzo padało, więc poszłam od razu po Kubę. Wzięłam tylko Ajszę i rudzielca. Ponieważ pożyczyłam szelki Ajszy starszemu dziecku, nie było mowy o przypięciu. Ubrałam wariata w obrożę odblaskową migającą i poszłyśmy. Ajsza przeczesywała teren a Amalka jak łącznik, biegała między ogarzycą a mną. Nagle w ciemności usłyszałam okrzyki Kuby, zdecydowanie skierowane do Ajszy i zdecydowanie nie były to okrzyki radości. Moja ukochana ogarzyca powitała Kubę

z kociakiem w pysku. Maluch natychmiast został jej odebrany, ale zdążyła nim parę razy potrząsnąć, tak jak to się robi z łupem. Maluch okazał się być potwornie chudą, odwodnioną, około 3 miesięczną, czarną, ze słodkimi żółtymi oczkami koteczką. Ponieważ nie wyglądał najlepiej, został opatulony i schowany w ciepłym miejscu do rana. W nocy przy każdym zaglądnięciu do zawiniątka odzywało się głośne mruczenie. Rano, jeszcze dość mocno przestraszony ale nadal mruczący kociak, zjadł parę kęsów szynki i pojechał do naszego weta. Byłam okropnie wściekła na Ajszę. Jednak po rozmowie z panią doktor, po obejrzeniu malucha, zdecydowanie zmieniłam zdanie. Kociak dostał kroplówkę, zastrzyk z antybiotyków. Został odrobaczony. Teraz mruczy z zadowolenia przy kaloryferze. Zajada kocią puszkę i pije kocie mleczko. Wymiziany i wygłaskany. Na razie siedzi sam ze świnkami morskimi, ale za kilka dni jak będzie dobrze, wyląduje w naszym kocim stadzie. Nie sądzę, żeby moja Ajszuńka miała dobre zamiary wobec niego ale chyba uratowała mu życie. Maluch błąkający się sam w taką pogodę. Wychłodzony i wygłodzony miał małe szanse na przeżycie. Jeśli nawet miał mamę to albo go zostawiła albo sama jest chora. Nie wiem do tej pory dlaczego Ajsza oddała kociaka Kubie i jak to się stało, że mu nic nie połamała. Może jakieś resztki macierzyńskich uczuć? Bardzo dobrze wie, że za ganianie kotów jest lanie.

Dlaczego przybiegła z maluchem, zamiast go załatwić w ciemności? Może ktoś mi powie dlaczego, bo w litość i dobre serce już dawno przestałam wierzyć. Ajsza nie znosi kotów. Zdecydowanie poluje na koty i wcale nie wygląda to na zabawę. A na punkcie kociaków na totalnego świra. Kiedy Ajsza chodzi po domu, koty są zamknięte. A ten jednak przetrwał.
Maluch dostał ksywkę Znajda, bo kiedyś jako przedszkolak

miałam czarnego kota Znajdusia.
W naszej Psiej Comecie zawsze się coś dzieje ciekawego.
Pozdrawiam Kasia