Nie chcę mnożyć cytatów więc ustosunkuję się do poruszonych zagdanień:
- kastracja nie jest pójściem na łatwiznę i nie powinna być tak traktowana z oczywistych powodów : nie jest cudownym lekiem na wszelakie zło. Jest zabiegiem, który ma plusy i minusy. Dla jednych plusy będą przeważały dla innych minusy (niezależnie od ich liczby) i nikt nikomu nie będzie nakazywał teraz „ Na kastrację marsz!”. Każdy z nas odpowiada za swoje zwierzę i de facto podejmuje za nie decyzje ( a przynajmniej w kwestii rozmnażania powinien).
Jeżeli ktoś traktuje kastrację jako metodę wychowawczą to znaczy, że zupełnie nie rozumie jej mechanizmu. Nie rozumie także co to znaczy wychować psa.
Albo nie…w sumie zmieniłam zdanie

. To chyba jednak jest pójście na łatwiznę. Właścicielowi psa łatwiej zapanować nad kastrowanym samcem w obecności suki w cieczce, właścicielowi kota łatwiej żyć z kocurkiem (bo nie obsikuje mebli) i z kotką (bo nie ma rui co 3 tygodnie i nie trzeba się uciekać do symulowania krycia)…a i na wałachu jeździ się łatwiej niż na ogierze

A i psu, który nie je , nie śpi i jest cały czas podminowany też jest łatwiej jak nie jest targany takimi emocjami i nie odczuwa nieodpartej chęci przedłużenia gatunku.
- doprowadzania do konfrontacji bez smyczy jest bardzo słuszną zasadą w dużym stopniu gwarantuje, że psy się dogadają a na smyczy spotkanie może zakończyć się pyskówką. Tylko nie zawsze się tak da, zwłaszcza w mieście…Wtedy pamiętałabym ,chociaż o luźnej smyczy, bo smycz faktycznie może bardzo zmienić psią komunikację.
- fajnie jest chodzić z psem bez smyczy i prawdę mówiąc nie wyobrażam sobie życia z psem, którym mogłabym tylko i wyłącznie chodzić na smyczy. Ale to tylko zwierzę…
I albo Sławek trafiał na specyficzne ogary albo ja (chociaż moje dwa zupełnie różne, z innych bajek: jeden kobieciarz i śmieciarz a druga tropowiec…i śmieciarz

). Ja im po prostu na tyle nie ufałam (na co z resztą miałam potwierdzenie), żeby puścić je luzem w każdej sytuacji i prawdę mówiąc nie sądzę, żeby to wynikało z mojego zaniedbania, bo z jednym i drugim pracowałam (szkoliłam) i spędzałam sporo czasu … A widok mojego psa pod kołami samochodu byłby dla mnie tragedią.
- psie bójki – większość z nich to faktycznie symulacja…ale nie wszystkie, dlatego ja zdecydowanie wolę zapobiegać niż leczyć ( a leczyłam w przypadku każdego z moich psów i fajne to nie było). Dość trudno zauważyć czy to już pierwsza krew czy nie. Łoza miała malutkiego strupka a skończyło się przelewaniem przez ręce, bo taką miała temperaturę i dużym ropniem. Ja nie mam pretensji –wiem, że w psim świecie takie rzeczy się zdarzają (pretensję miałam kiedy Bardowi będącemu na posesji kawał ucha odgryzł pies biegający luzem po ulicy) . Większość awantur jest spod znaku „dużo hałasu o nic”, psy nie ranią się co najwyżej obśliniają, czasami przytrzymają w miejscu (jak Łoza Cygę między łapami

), jednak większość nie znaczy wszystkie…a kto leczył pogryzionego psa ten wie, że nawet coś co wygląda mało poważnie skutki może mieć poważne. Dlatego rozumiem, że ktoś się boi o swojego psa w takiej sytuacji. Sami przyznacie, że psy w takiej szamotaninie wyglądają dość efektownie i dopiero na zwolnionym filmie widać, że więcej w tym zachowań demonstracyjnych niż faktycznej przemocy.
Jeżeli widzę, ze sytuacja eskaluje wolę rozdzielić, odwołać, zająć uwagę niż czekać aż sobie „coś ustalą”.