Przeklejam z zielonego
Wróciłam do domu wczesnym rankiem - wioząc na przednim siedzeniu śmierdzące i mokre stworzenie.
Koszmarna przygoda dobiegła końca.
Po wczorajszym alarmie siedziałam tam do 23 . Potem wróciłam do domu. Zostawiłam Emkowy transporter, jedzenie i w transporterze szalik, w którym cały dzień wczoraj chodziłam.
Ponownie pojawiłam tam się przed szóstą, jeszcze było ciemno. W świetle reflektorów zobaczyłam..Ją..
I znowu uciekła, jak duch gdzieś w tych ciemnościach się rozpłynęła.
Przyznam, że w tym momencie wpadłam w rozpacz- bo jeśli boi się nawet mnie, to co jeszcze można zrobić? Czy to jest tak, że łącząca nas pięcioletnia więź całkowicie przepadła?
Okazało się, że jednak rację miałam wczoraj. Emi bała się, że jest jeszcze ktoś.
Po godzinie, już było widno zobaczyła, jak w odległości ok. 100 metrów wychodzi ostrożnie i czujnie zza stodoły.
Opuścilam szybę, żeby jej nie straszyć otwieranymi drzwiami. I po cichutku zaczęłam ją wołać. Stanęła, słuchała i zaczęła iść pomaleńku, coraz szybciej w moim kierunku. Wtedy już otworzyłam drzwi i kłębek mokrego, ubłoconego , cuchnącego futra wylądował mi na kolanach.
I przyjechałyśmy do domu. I to tyle.
