po włóczkach przyszła kolej na ścieżki tropowe. Miałam tylko 50 ml farby.... Ale co tam .... zaszalałam... zrobiłam prymitywne buty tropowe - z rapetami (już wiem, ze popracuje nad zrobieniem porządnych bo te ciągle sie psuły) i poszłam w teren - wyszło mi jakieś 700 m (:strach_2:

) bo przeciez chciałam wrócić blisko początku ściezki (bo potem skórę trzeba jakoś podrzucić...) Po 5 godzinach wzięłam Husiego i byłam z niego dumna (załamań nawet nie liczyłam, miałam czerwona bibułkę, więc znaczyłam co się dało) bo szedł pięknie - raz go tylko zdezorientował człowiek, który stał samochodem z przyczepką i ładował ścięte drzewo, akurat na przebiegu naszej ścieżki (ciekawe, czy legalnie?)
Zadziwiające było to, że zostało mi farby (a piszą, ze szklanka (250 ml) jest potrzebna na 600 m, a mi poszło jakieś 1/7 szklanki

- chyba z wrażenia lałam bardzo mało - ale Husi i tak szedł jak strzała...) więc zrobiłam (z resztek) jeszcze jedna ścieżkę ok 250 m przy pomocy laski tropowej (na nogi włożyłam nieużywane worki foliowe, aby zatrzeć mój zapach) i poszłam z Husarzem na nią dopiero po nocy (po 16 h) - i znowu pięknie tropił... w drodze powrotnej ćwiczyliśmy chodzenie za nogą po konkretnych stronach drzew na krótkim otoku - Husi nie lubi zbyt bliskich kontaktów z korą, więc tu posłuszeństwa nauczył sie szybciutko....
Teraz nie mam juz żadnych wątpliwości - rośnie z niego prawdziwy psi myśliwy...
I jakby na potwierdzenie - zadzwonił do mnie kuzyn myśliwy, że ma świeżutką farbę i skórę z dziczka, którego upolował - więc na dniach będe miała nowy materiał do pracy z Husim...
parę zdjęc z naszej zabawy w tropienie