Orla odsypia spacerek.
Wzieliśmy aparat i w drogę. Plan był taki, że damy się naszej trójcy wyganiać a później siądziemy na łące i spróbujemy zrobić trochę fajnych, słonecznych fotek. Orla latała jak szalona, ale raczej nas pilnowała i przybiegała na zawołanie (choć muszę przyznać, że dziś szczególnie się przy tym ociągała). Kolejny wypad suczy, mija dziesięć minut, psa nie ma. Kolejnych pięć i zaczynam wołać.
No i tak darłam się przez następne piętnaście

, aż mąż nie odebrał telefonu od syna:
- Tato, gdzie wy jesteście?
- Na polu.
- Daleko?
- Daleko.
- Bo Orla jest w domu.
Jak wróciliśmy, to zostałam tak wylizana, jakbym to ja się zgubiła. No i jak się na nią gniewać?
