Kochani. Jesteśmy, żyjemy i dziękujemy za życzenia. Przepraszam za paskudne zniknięcie. Tajfuny rodzinne, nieciekawe doświadczenia i mnóstwo pracy, która mi się zwaliła na głowę na wiosnę.
W czerwcu wyjechałam z Korkiem nad morze. Trochę się obawiałam, że pójdzie w długą i zaginie na wieki. Niesłusznie. Pies, owszem, szalał, jak durny, pędził z rozwianym uchem po plaży i wydmach, schudł - ale nie zgubił się ani razu

.
Jeszcze nie mam w komputerze nowych zdjęć z wyjazdu, dlatego wrzucam kilka zaległych.
Korek jest najmilszym psem pod słońcem, tyle tylko powiem. Wszyscy go kochają, ma w sobie jakąś charyzmę (tak, tak, mam fijoła, to przecież widać gołym okiem

). Jest niezwykle zrównoważony, spokojny, cierpliwy. Niezbyt bojowy, ba! może nawet nieco lękliwy - boi się burzy. To znaczy: burzę woli przetrwać w łazience. Nie piszczy i nie histeryzuje, co bardzo w nim lubię. Z rezygnacją poddaje się losowi.
Wyrósł na olbrzyma.
Melancholia okienna...
...i melancholia łóżkowa: dobrze jest na czymś oprzeć łeb!
Wraże okolice piekarnika. Wiem, wiem, że nie wolno mi tu stać, ale może?... jednak?...
