akacha - chyba prezes Fundacji
Pies Niebezpieczny (PN).
Z uwagi na lata doświadczeń i psy, które trafiają do nas coraz liczniej, także takie, które maja za sobą przypadki pogryzień, zdecydowaliśmy się nadać im odpowiednią, choć pewnie dość kontrowersyjna kategorię – Pies Niebezpieczny (PN). To na razie robocza nazwa, choć przyjęliśmy taką całkowicie świadomie i jeśli nie znajdziemy innej, która odda to, co chcemy przekazać, pozostanie bez zmian.
Psy, które będą posiadać u nas taką kategorię, to nie są psy, których nikt nie chciał. Niekiedy wprost przeciwnie – to psy, o które wiele osób pyta, które budzą duże zainteresowanie. Niektóre dość młode, inne dojrzałe, ale nie stare z doskonałą sprawnością psychiczna i fizyczną, jeszcze inne dobiegają swoich lat i potrzebują domu na dożycie.
To zwykle psy atrakcyjne dla posiadaczy, często piękne, silne, o mocnym wyglądzie i charakterze, który nie predysponuje ich według nas do tego, aby zamieszkać w przeciętnej rodzinie, czy w otoczeniu innych zwierząt – każdy przypadek jest inny. To psy, których z różnych względów dotychczas nie zdecydowaliśmy się wydać do domów, które o nie pytały. To psy, dla których według nas dotychczas nie znalazł się odpowiedni dom.
Jaki jest pies sklasyfikowany przez nas do kategorii pies niebezpieczny (PN) i jaki pies do niej może trafić?
PN to pies, o którym wiemy, że ma na swoim koncie jedno lub więcej ugryzień, pogryzień, „capnięć”, kłapnięć, jakąkolwiek nomenklaturę tu przyjmiemy. Doskonale jest, jeśli znamy powody i okoliczności tych sytuacji, nie zawsze jednak może tak być. PN to pies, który chociaż raz wykazał się agresją ukierunkowana na człowieka lub w pewnych okolicznościach, także agresją do innego zwierzęcia (nie zawsze, w tym przypadku zależne jest to od okoliczności, w jakich to się stało).
PN to pies, który wymaga specjalnego prowadzenia, z którym według nas lub wiedzy o psie nie poradzi sobie nikt, kto nie ma wystarczającego doświadczenia z psami, zwłaszcza ras zaliczanych do niebezpiecznych.
PN to pies, dla którego szukamy domu o konkretnych wymaganiach. Zwykle domów bez małych dzieci, w niektórych przypadkach bez innych lub określonych zwierząt, zawsze domu, który ma doświadczenie w obcowaniu z psami. PN to pies, który najczęściej nie nadaje się jako pies rodzinny, jednak doskonale spełni swoją rolę jako pies stróżujący, jako pies, który nie ma bezpośrednich i wielu kontaktów z wieloma obcymi osobami, a adoptowany zostanie np. do pilnowania posesji, rozmaitych firm, czy do dalszej pracy pod okiem doświadczonego przewodnika.
Zależy nam, aby PN trafiał do osób, które szukają właśnie takich psów, dla których spełni on określona role, którą mu nadadzą, nie dlatego, że piękny i groźny, ale dlatego, że widzą w nim potencjał z którym dadzą radę się zmierzyć. Zależy nam na domach, które zapewnią temu psu dalsze bezpieczne życie, bez narażania jego i innych ludzi na sytuacje, w których pies musiałby ofensywnie działać lub w wyniku innych okoliczności doprowadziliby do agresji tego psa.
Psa PN nie każdy będzie mógł adoptować. Specjalna umowa i dokładne sprawdzenie warunków oraz zapewnienia psu bezpieczeństwa, którego wymagamy od domów dla PN od razu wyeliminują niektórych chętnych. Obowiązkowe jest zapoznanie się z historią psa, oraz pokwitowanie tej wiedzy w wersji pisemnej przy podpisywaniu umowy adopcyjnej. Adopcja PN-a to wzięcie na siebie odpowiedzialności za tego psa oraz sytuacje i osoby, a którymi będzie się stykał. To konieczność sprawozdania raz na jakiś czas z zachowania psa.
Zdajemy sobie sprawę, ze może to utrudnić adopcję i tak już trudnych do wyadoptowania psów. Posiadamy takie psy oraz o niektórych wiemy, ze są do adopcji i w wielu przypadkach nie uważamy je za psy nieadopcyjne, pod warunkiem zachowania odpowiednich wymagań wobec psa i skorzystania z własnych oraz naszych w stosunku do psa doświadczeń.
Właśnie został utworzony nowy dział na forum: Psy Niebezpieczne, do którego będziemy przenosić psy do adopcji rottweilery, miksy oraz inne, które zostaną przez nas tak sklasyfikowane. Zapraszamy do dyskusji w tym temacie i poddawaniu nowych pomysłów. Mamy pewne plany, jak próbować je przekazać do adopcji, jednak nadal są one w fazie wylęgania i minie chwila, zanim je wprowadzimy.
Najpierw należało zrobić pierwszy krok, czyli przyznać głośno, że wśród psów, które posiadamy do adopcji są psy niebezpieczne, które naszym zdaniem jednak mogą być w pewnych warunkach adoptowane. Właśnie to uczyniliśmy.
Drugi krok, to przyznanie, że PN to psy dla Fundacji najbardziej kosztowne, generujące najwięcej kosztów, zaangażowania, emocji, ostrożności i przebywające w Fundacji najdłużej – czasem po 2-3 lata. Z biegiem czasu szansa na ich adopcję spada i czas działa tu bardzo na ich niekorzyść. Im wcześniej sklasyfikujemy psa jako PN, tym większe są szanse na dom dla niego. W tym czasie i za te pieniądze można pomóc kilku innym psom. Nie możemy dopuszczać do sytuacji (nie powinniśmy, choć nie zawsze mamy na to wpływ), aby PN-y zdominowały nasze działania, by nie było miejsca, czasu i pieniędzy dla innych psów. Dlatego musimy podjąć odpowiednie kroki względem PN i doprowadzić do ich przemyślanej, bezpiecznej adopcji.
Nie wiemy na obecną chwilę, czy ten plan zadziała, ale jest to w końcu JAKIS PLAN, nie możemy udawać, ze problem nie istnieje, że PN-ów nie ma. Nie wiemy też na teraz, jakie będą dalsze kroki, w przypadku, gdy dom dla PN-ów się nie znajdzie. Nie możemy narażać na niebezpieczne kontakty naszych wolontariuszy i osoby, które psami się opiekują, przewożą, leczą, socjalizują je i pomagają. Każda pomoc musi być skierowana na znalezienie domu adopcyjnego, nie na narażanie na niebezpieczeństwo, czy pogryzienie osób, które mają kontakt z PN-ami. Kierując się wielką miłością do psów, pracując rzetelnie dla nich, dla ich poczucia bezpieczeństwa i doprowadzenia do szczęśliwego finału, nie możemy stracić z oczu tego co jest nadrzędne: bezpieczeństwo, zdrowie i życie ludzkie.
Oczywiście, już po adopcji może się okazać, że sklasyfikowany przez nas PN w sprzyjających okolicznościach stanie się potulnym barankiem i miłym misiem do przytulania. Bywa i tak, jak pokazują nasze doświadczenia i takich metamorfoz najbardziej byśmy sobie życzyli. Ale też bez przesady, bo adoptowany jako postrach złodziei złomu „Brutus” nie powinien się nagle do nich zacząć łasić. Jednak w rasie, jaką operujemy raczej nie powinno to stać się nagminne.
Może też zdarzyć się sytuacja odwrotna, której bardzo byśmy sobie nie życzyli, pies wyadoptowany jako nadający się do rodziny, jako spokojny i opanowany może nagle wykazać cechy PN-a, ale już po adopcji. Takich sytuacji najlepiej, gdyby udało się uniknąć, jednak psy przebywają u nas zbyt krótko, lub znamy je tylko z opowiadań, z przekazów osób trzecich, by jednoznacznie dokonać oceny i całkowicie się pod nią podpisać. Należy tutaj oddzielić sytuację adaptacji poadopcyjnej, gdzie różne psy zachowują się inaczej, niż zwykle i rozmaicie przyjmują nowe zmiany w swoim życiu. Ten okres, czasem tygodniowy, a czasem nawet miesięczny nie jest miarodajny w przypadku żadnego psa.
annibal- kobieta, która prowadzi hotel Fundacji nazwany Domem SieRottka
Pati napisała:
"może sie to źle skończyć tym bardziej że PN z tego co czytałam zaatakował nawet osobę którą zna i niby toleruje i zaatakował bez powodu."
Pies nigdy nie atakuje bez powodu, zawsze jest jakiś powód. Różne mogą być powody takiego zachowania. Poczynając od problemu zdrowotnego, lub psychicznego psa, poprzez błąd ludzki - mam na myśli wcześniejsze wychowanie psa, lub jego brak, aż do błędu człowieka, który zachował się w nieodpowiedni sposób przy psie. Na każdy taki "wyskok" psa, czy wogóle zachowanie, składa się więcej niż jeden czynnik. Sytuacja, pobudzenie, okoliczności, stan psychiczny, obecność ludzi, lub zwierząt, nawet pora dnia, bo kiedy jest ciemno, psy stają się bardziej pobudliwe i reagują inaczej niż w biały dzień itd itp. Cała masa składowych. Ataki psa na człowieka zazwyczaj da się wytłumaczyć. Tylko co z tego??? Jeśli mamy do czynienia z psem, który potrafi zaatakować człowieka i zrobił to raz, lub więcej razy, możemy być pewni, że jeśli sytuacja ułoży się w jakiś określony sposób, ten pies znów to zrobi. Jeśli my sami posiadamy takiego psa i jesteśmy pewni, że potrafimy sobie z tym poradzić i pies dzięki naszej opiece nie zrobi nikomu krzywdy, jesteśmy z nim szczęśliwi i on z nami - super. Jeśli natomiast jest to pies, który nie ma właściciela i dopiero mu go szukamy, a widzimy przejawy agresywnych zachowań w stosunku do ludzi, pojawia się duże prawdopodobieństwo, że ten pies może zrobić komuś krzywdę. Ludzie przychodzą do nas, dzwonią, piszą i mówią różne rzeczy. Mówią, że mają rottweilery od 20 lat, że mieli trudne psy i było okej, tak, oczywiście, nie wątpię, że mają w pewnym sensie rację. Nigdy jednak nie wiemy w jaki sposób zachowają się, jeśli taki przejawiający agresywne zachowania pies ich zaatakuje. Pewnie jedni z nich będą potrafili poradzić sobie z atakującym ich rottweilerem, inni z CAŁĄ PEWNOŚCIĄ NIE. Co się wtedy stanie? Nigdy też nie wiemy, którzy z tych deklarujących odwagę śmiałków faktycznie sobie poradzą - nie możemy bawić się w samozwańczych psychologów. Aby zmniejszyć ryzyko nieszczęścia, musimy przyjąć, że żadna z tych osób w tak trudnej sytuacji sobie nie poradzi. Co z tego, że ISTNIEJĄ OSOBY, które faktycznie będą wiedziały co zrobić, praktycznie jest ich BARDZO MAŁO. Na taką osobę taki pies najprawdopodobniej będzie musiał czekać LATAMI, jeśli wogóle się doczeka. W tym czasie skazany jest na boks u nas. Specjalnie piszę że skazany. Bo to nie jest nic innego, jak więzienie. Te psy nie mają żadnych zadań, ich żywot to czekanie. Tylko i wyłącznie. Dom tymczasowy to byłoby rozwiązanie, jednak czy ktoś z Was przyjmie takiego psa do domu tymczasowego? Miesiące mijają, a frustracja u psów narasta. Aby nie były sfrustrowane, musiałyby COŚ robić. Ta praca szybko stałaby się treścią ich życia. Jednak do tego potrzebny jest człowiek, który spędzi z każdym z psów wystarczającą ilość czasu, by każdy pies poczuł się potrzebny, usatysfakcjonowany, spełniony, zmęczony, nagrodzony, wybawiony. Do tego wszystkiego, problem z tymi "trudnymi" psami polega w dużej mierze na tym, że one są w stanie zaakceptować i pokochać człowieka całym sercem i za nim skoczyć w ogień, ale tego jednego, który w ich mniemaniu zasługuje na miano ich przewodnika. Kiedy już tego człowieka mają, nie potrzebują absolutnie do niczego żadnych innych ludzi. Mało tego, one innych ludzi zaczynają traktować jako wrogów. No i tutaj jesteśmy ugotowani. Bo każdy nowy człowiek zostanie przez takie psy poddany powiedzmy umownie "próbie". Może nie od razu, ale prędzej, czy później nadejdzie moment, kiedy taki pies będzie chciał od takiego człowieka więcej, niż ten człowiek będzie chciał mu dać. Wtedy osoba powinna zareagować zdecydowanie. Różne psy zareagują różnie, nie ma dwóch takich samych, jeden złapie za rękę, inny będzie warczał, trzeci zaatakuje. Mało kogo stać na to, by wtedy poradzić sobie i jednak "wywalczyć" sobie w takiej sytuacji przewagę. Czy ktokolwiek z adoptujących chce adoptować psa, aby wywalczać sobie przewodnictwo "walką wręcz" z rottweilerem??? Co jeśli podczas takiej "walki" ktoś się poślizgnie i upadnie??? ... Absurd. No i tutaj znowu. Jeden pies - jeśli ktoś już nawet poradzi sobie - odpuści i będzie szanował taką osobę, drugi będzie próbował znowu, kilkukrotnie, potem odpuści, trzeci pies nie odpuści nigdy i wogóle nie będzie radził sobie z tym, że człowiek wciąż ma nad nim przewagę i będzie płacił za to własnym zdrowiem. Przedstawicieli tych trzech przykładów mamy w tej chwili pod opieką u nas w hotelu. Co z tego, że można sobie z nimi poradzić. "Eksperyment" się powiódł. Ale nie przyniosło to NIC, tylko coraz większe przeświadczenie, że te psy nie nadają się do adopcji, bo stanowią - tak uważam - zagrożenie dla społeczeństwa. Nawet jeśli przewodnik ułoży sobie stosunki z takim psem, bo niewątpię, że jest to możliwe. Będzie wszystko dobrze, ale nie jesteśmy w stanie przewidzieć, że ta osoba zawsze i przez całe życie tego psa będzie zachowywała się odpowiedzialnie i np. któregoś razu wracając z grilla u znajomych nie zapomni zamknąć za sobą bramy. Jeśli taki pies wydostanie się spod kontroli swojego człowieka, stanowi śmiertelne zagrożenie dla społeczeństwa, dla dziecka wracającego ze szkoły... Nawet jeśli człowiek przez całe życie będzie zachowywał się super odpowiedzialnie i nigdy pies nie wydostanie się z posesji... Może stać się coś, czego nie przewidzi nikt. Jeśli obcy człowiek znajdzie się przypadkiem na terenie takiego psa, który zafiksuje się na "pilnowanie" posesji, konsekwencje mogą być tragiczne. Pijany sąsiad, akwizytor, człowiek sprawdzający liczniki, listonosz, poszukiwacz złomu, złodziej, ktokolwiek... Nawet dziecko, któremu przez płot wpadnie do ogrodu sąsiada piłka.. Obserwując psy, które mamy po opieką w tej chwili wiem, że przynajmniej trzy z nich zaatakowałyby takiego zbłąkanego człowieka niemal napewno... Mogę się mylić. To są zwierzęta, a czynników składających się na zachowanie psów jest wiele, ale skoro przeszło mi przez myśl coś takiego podczas obserwacji ich zachowań (niektórych od wielu miesięcy) , mniemam, że takie prawdopodobieństwo istnieje. Z wielką przykrością muszę powiedzieć, że nie jestem w stanie podpisać się na umowie adopcyjnej z wymienionym imieniem któregokolwiek z tych psów. Mimo że kocham te psy. Każdego z nich. Jeden pies tylko wśród nich moim zdaniem ma problem psychiczny, ale nie jestem zoopsychologiem, więc nie chcę wychodzić poza moje kompetencje, ani głosić "jedynej prawdy", bo mogę się mylić. Pozostałe psy są piekielnie niebezpieczne dla osób postronnych, oraz tych, które nie poradzą sobie z nimi podczas momentu ustalania wzajemnych relacji człowiek-pies. Kocham te psy, bo widzę w nich oddanych kompanów, psy do zabawy, pracy, przytulania, uśmiechnięte mordy pytające "co robimy, zaproponuj coś", merdające do mnie radośnie ogony, dzikie podskoki i niecierpliwe piszczenie liedy usłyszą mój samochód pod bramą, albo mój głos. Niestety widzę w nich także bardzo mocną agresję, kiedy pojawia się "intruz". Widzę bardzo mocne pobudzenie, takie, które jeśli nie mam psa na smyczy i w kagańcu staje się dla mnie niekontolowalne. Nawet gdybym nie miała dziecka i innych psów, gdyby mój dom był ogrodzony najbezpieczniejszym ogrodzeniem, nie wzięłabym pod opiekę żadnego z tych psów. Dlaczego? Bo życie z mini stałoby się dla mnie koszmarem, nie przyjemnością. Dlatego, że musiałabym żyć w ciągłym stresie związanym z tym, czy ktoś przypadkiem nie wejdzie, albo czy pies nie wyjdzie sam na ulicę, czy wszystko jest pozamykane, czy nie wejdzie jakiś pies, albo inne zwierzę. Niewykluczone, że udałoby się z nimi (mieszkając i żyjąc) wypracować wiele rzeczy, kontrolę, posłuszeństwo itd, to jednak zawsze pozostaje czynnik prawdopodobieństwa, że coś nie pójdzie po naszej myśli, że czegoś nie skontrolujemy i nie dopilnujemy. Rozsądek mówi mi, że wydanie takiego psa do adopcji, to OGROMNE ryzyko dla społeczeństwa. Ja miałam już takiego psa i wiem jak bardzo musiałam pilnować wszystkiego, to było wręcz obsesyjne. Stało się to moją obsesją. Pies nigdy nie był spuszczany ze smyczy - zawsze chodził na długiej lince. Nigdy nie biegał na posesji bez mojego dozoru. Nie mogłam pozwolić mu na kontakty z innymi psami (samcami, bo do suk był wspaniałym "don juanem") Kiedy ktoś nieznajomy go głaskał, lub okazywał mu zainteresowanie, pies stawał się sztywny i napięty jak struna... Kochał natomiast swoich przyjaciół - tych, którzy potrafili z nim postępować.. Kochałam tego psa za jego przywiązanie do mnie i to wszystko, czym dla mnie był. Ale to był mój pies. Nigdy nie zdecydowałabym się go wydać lub pozostawić pod opieką kogokolwiek nawet na jeden dzień. Nasi podopieczni, hotelowi rezydenci, to są psy, które nie mają swoich ludzi, kochających, jedynych, którzy umieją świadomie je prowadzić i godzą się na trudne życie z nimi. Mają tylko nas, to my jesteśmy odpowiedzialni za nie i za innych ludzi, z którymi jeszcze się w życiu zetkną. Ja osobiście nie jestem w stanie unieść takiej odopwiedzialności. Odpowiedzialności za wszystkie sytuacje, które mogą się w ich życiu pod opieką kogoś innego (potencjalnego adoptującego) wydarzyć. To dla mnie zbyt duża odpowiedzialność. Tak bardzo przykro jest mi to mówić, ale choćbym chciała, nie mogę powiedzieć nic innego. Nie podejmę się odpowiedzialności wydania tych psów do adopcji. Czy Wy chcecie się jej podjąć? To w końcu nie moje psy, nie Kasi psy, to nasze psy, nas wszystkich - wpólnie o nie dbamy, wszyscy o nich myślimy, zapewniamy im jedzenie, opiekę, weterynarza, leki. Odpowiedzcie na to pytanie. Czy podjęlibyście odpowiedzialność?
annibal
To nie jest tak, że zachowania tych psów nie da się zmienić, bo w pewnym sensie się da, ALE... Co z tego, że je zmienimy my z naszymi zaufanymi szkoleniowcami??? Wydamy pieniądze na szkolenie, paliwo, godziny przewodnika spędzane na placu szkoleniowym... Pies pojedzie do domu i sytuacja się zmieni natychmiast

Pies przy Sylwku czy przy mnie nie zaatakuje, ale trafi do kogoś, kogo nie będzie poważał tak jak nas. Wyczuje tylko odrobinę luzu i centymetr pustej przestrzeni i natychmiast wróci do starych nawyków. Bo wszystkie te psy mają te nawyki głęboko zakorzenione. Nawet jeśli ktoś zdecyduje się na szkolenie itd - to jest to ryzykowne, bo nie wiemy jaki "specjalista" zajmie się pracą z nim. Może to przynieść dużo problemów, bezsensowne cierpienie psa, kolejne niebezpieczeństwo dla właściciela i otoczenia... Uważam, że my możemy uczyć psy tutaj podstawowego posłuszeństwa, nie ciągnięcia na smyczy, oddawania przedmiotów, zabawy, siadania i czekania na słowo "jedz" kiedy miska z żarciem jest już postawiona (tego wszystkiego wszystkie hotelowce są już nauczone

), ale praca nad wyeliminowaniem patologicznie agresywnych zachowań jest wg mnie bezzasadna. Bo nigdy nie będziemy mieć PEWNOŚCI że psy się tego oduczyły. Choćby ze względu na to, że na zachowanie psa - jak już pisałam - wpływa bardzo wiele czynników i okoliczności - zbyt wiele, by móc z całą pewnością powiedzieć, że pies w określonej sytuacji nie uruchomi skojarzenia "ATAK" . Dlatego właśnie wszystkie światowe organizacje pomagające psom i czerpiące wiedzę od naprawdę światłych specjalistów do spraw zachowań psów usypiają psy, które atakują ludzi.
Czemu miałaby służyć konsultacja z
dobrymbehawiorystą? Myślę, że byłby w stanie ocenić ile pracy i jakie są szanse na resocjalizację psa. Bo może to kwestia zapewnienia mu czegoś, by się uspokoił, a może jest jak odbezpieczony granat i jak mu coś nie przypasuje, to jednak capnie zawsze i tylko unikanie sytuacji pomoże - w takim wypadku rozważyłabym eutanazję.
Rottka miała ostatnio psa do kastracji, już latami siedzi w hotelu, nawiązał relację z opiekunami i... przy wizycie u weta mało go lekarze nie uśpili. Był tak agresywny, rzucał się nawet na znane osoby.
Jedna kobitka adoptowała psa, też Brutus ma na imię, u swoich państwa był łagodny, ale nikt od niego niczego nie wymagał, już przy próbach wsadzenia do auta chciał zeżreć nawet poprzedniego właściciela. Nie da sobie niczego odebrać, a prowokuje do tego, nie da sobie wyczyścić uszu, nie dał sobie nawet podać znieczulenia przy wizycie u weta - kobitka jest podłamana, a pracują z nim i mają ogrodzoną posesję.
Chodzi mi o to, że taki pies, choćby nam go było najbardziej żal, to okropne utrapienie. Żeby taki był jeden, żeby to naszemu tak coś odbiło, to ja jeszcze widzę sens się tak poświęcać, ale trzeba być masochistą lub świętym, by świadomie wziąć sobie taki kłopot na głowę - nawet na ogrodzonej posesji czy w firmie, ktoś musi psa doglądać, może uciec, ktoś może podejść za blisko (przypadkiem lub nieświadomie i nawet jak będzie to jego wina, to jak właściciel się będzie czuł, gdy Brutus komuś rozszarpie nogę?) musi go wet zaszczepić.