
Umieralność szczeniąt
Moderatorzy: BACHMATsforanemroda, eliza
Re: Umieralność szczeniąt
Pamiętam Haniu Iskiereczkę- była taka słodka i kochana- a Ty tak bardzo o nią walczyłaś. Pamiętam 

- kasiawro
- Sołtys Wsi Ogarkowo
- Posty: 13068
- Rejestracja: środa 15 paź 2008, 08:09
- Gadu-Gadu: 13373652
- Lokalizacja: Niemcza /Dolny Śląsk
Re: Umieralność szczeniąt
Redaik zgadzam się z Tobą w 100%REDAIK pisze: W moich wyobrażeniach i sądzę, że w wyobrażeniach wielu chętnych na posiadanie szczeniaczków odchowanie jawi się jako okres sielankowy, ale to guzik prawda. To okres kupy problemów, momentami z przewagą kupy dosłownie. 2 miesiące wykreślone z życia, ale ile satysfakcji, kiedy maluchy biegną do ciebie jak dzieci, kiedy ufnie zasypiają na rękach, kiedy pachną mlekiem i sobą. Od razu po odchowaniu miotu czułam się trochę szczęśliwa, nareszcie wolność, ale też pamiętam, że im bardzie i wcześniej nowi właściciele chcieli odebrać Majora, to ja mniej chciałam go oddać. (poszedł do nowego domu jako pierwszy)
A teraz zamiast cieszyć się wolnością: własne łóżko zamiast podłogi, dłuższy sen, czysto w domu ja głupia znowu myślę jak to fajnie byłoby mieć szczeniaki. Z tym że teraz mam świadomość tego co mnie czeka.
Hodowców należy darzyć szacunkiem, bo w obce ręce oddają własne dzieci, wychowane praktycznie na własnej piersi i nic nie ukoi straty szczeniąt czy suk w połogu, nigdy nie wiadomo co zdarzy się podczas kolejnego miotu.
Przy pierwszym miocie Pasji urodził się chłopczyk (miał nazywać się Kamyk) z niezasklepioną jamą brzuszną. Wszystko w nim żyło,pracowało w środku, był mniejszy, ale rozsądek nasz kazał nam uśpić maluszka. Do tej pory myślę czy dobrze postąpiłam , czy źle?? Wiem jedno maluch się nie męczył, nie cierpiał.
Pamiętam też jak Koper miewał kolki (żarłok wielki) biedaka tak bolał brzuszek, był tak nabrzmiały - on piszczał i liczył że mu pomożemy-"stawaliśmy na głowie z Tomkiem" aby mu ulżyć i w dzień i w nocy dokładnie tak jak Iza pisała.
Re: Umieralność szczeniąt
Muszę Was przeprosić ,za ten mój wywód ,hodowcą nie jestem,a to co czytam to na prawdę Wasze doświadczenie
,cenne rady i miło,że to jest takie grono,które ma jedną intencje - dobro hodowli
i mamy szansę się czegoś nauczyć a przede wszystkim zapałać taką pasją do ogarków
,to jest zaraźliwe ,a ból związany jest z życiem i ten fizyczny i duchowy



Re: Umieralność szczeniąt
Nulka nie przepraszaj. Napisałaś z sensem. To wszystko faktycznie bywa
.
Zgadzam się z Hanią- nie można nie ratować skoro nie wiadomo- a jak nie wiadomo bo nie znamy (najczęściej) przyczyny/skutków to nasze działanie może zakończyć się sukcesem. A skoro może- skoro jest szansa (nawet jeśli marna) to należy próbować póki sił. Takie jest moje zdanie.
Chociaż powinnam zapewne mieć w sobie dzisiaj wiele goryczy- bo ledwo parę godzin temu mnie się nie udało i dwa maluchy na 10 mi odeszły. Ale jestem pewna, że zrobiłam co było w ludzkiej mocy. Przegrałam. Trudno. Tym razem się nie udało.

Zgadzam się z Hanią- nie można nie ratować skoro nie wiadomo- a jak nie wiadomo bo nie znamy (najczęściej) przyczyny/skutków to nasze działanie może zakończyć się sukcesem. A skoro może- skoro jest szansa (nawet jeśli marna) to należy próbować póki sił. Takie jest moje zdanie.
Chociaż powinnam zapewne mieć w sobie dzisiaj wiele goryczy- bo ledwo parę godzin temu mnie się nie udało i dwa maluchy na 10 mi odeszły. Ale jestem pewna, że zrobiłam co było w ludzkiej mocy. Przegrałam. Trudno. Tym razem się nie udało.
-
- Posty: 399
- Rejestracja: środa 29 kwie 2009, 16:42
Re: Umieralność szczeniąt
Uważam tak, że jeśli znamy przyczyny (a czasami znamy), że szczenię jest słabe, czyli np. przyduszone, podduszone (wtedy jak np. wody płodowe odejdą, a suka od razu nie urodzi, dopiero po jakimś czasie) podtopione lub inne wypadki, gdzie nie widzimy żadnych wad (rozszczepy i inne), to warto ratować takiego szczeniaka. Jeśli psiak ma jakąś wadę genetyczną, której nie widzimy, to i tak zacznie słabnąć z dnia na dzień i może być odpychany przez matkę, wtedy uważam, że powinno się uśpić takie szczenię.
Tak naprawdę w większości przypadków, to wg nas staramy się uratować tego zwierzaczka, ale zapominamy o tym, że skoro ono słabnie, to także może go coś bardzo boleć, może się po prostu męczyć. Toteż jak ja widzę po kilku dniach, że szczenię po prostu słabnie pomimo moich starań, to wtedy decyduję się na ten niemiły krok..
Kiedyś, jak miałam miot ogarów, 4 szczenięta urodziły się bez problemów, potem przy następnym zaczęły się problemy. Wody płodowe odeszły, Pyza co chwilę wstawała i sprawdzała, czy szczenię wyszło, była niespokojna, ja na kontakcie z wetem, pytałam jak długo mogę czekać po odejściu tych wód, odpowiedział że do 3 godzin (a dzwoniłam już po godzinie), jak minęły już 2 i pół godziny zadzwoniłam jeszcze raz, bo sucz bardzo niespokojna, a małego jak nie ma, tak nie ma. Pojechaliśmy do weta na cesarkę. Najpierw sprawdził, czy szczenię gdzieś nie utknęło po drodze, ale nie dało się nic wyczuć.. Pyza dostała pierwszą dawkę "głupiego Jasia", po którym bardzo szybko zasnęła, lekarz przyszedł z drugą dawką, a ja mu mówię, że chyba już wystarczy, bo ona już mocno śpi, ale usłyszałam odpowiedź, że to dopiero była połowa dawki na tę wagę i podał i od tego miejsca zaczęła się druga część koszmaru, czyli reanimacja Pyzy, bo po drugiej dawce straciła oddech.. W tym momencie powiedziałam, że teraz ona jest najważniejsza, a nie szczeniaki i bardzo proszę, żeby zaczęła oddychać
Po 20 min się udało (tam nie było żadnej aparatury, lekarz robił tylko masaż klatki piersiowej i i na końcu podał dosercowo jeden lek (teraz zapomniałam jaki) i się udało, Pyzie oddech wrócił, ufff, wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, po czym wet wziął się za cesarkę.
Czyli cesarka była po ok. 4 godzinach po odejściu wód płodowych.
Pomocnik weta przyniosł do nas "coś", bo to niewiele przypominało szczeniaka, najpierw po wyjęciu z macicy wyrzucili, myśląc, że on juz dawno umarł i tak napuchł, ale śmieci w koszu zaczęły się ruszać
Okazało się, że to był bardzo zmutowany szczeniak, który po takim okresie jeszcze żył.. No nic, odłożyliśmy go, bo zaraz mi przynieśli następnego szczeniaka, który jeszcze tam za tym mutantem tkwił. Tamten był już na maxa podduszony i przyduszony, toteż zaczęłam go rozcierać, po 15min szczeniaczek zaczął oddychać
ale jego końcówka ogonka była zrośnięta na wysokości 1/3 długości z początkiem ogona (chyba niezbyt obrazowo to napisałam :] ), wtedy podjęłam decyzję o skróceniu ogona do 1/4 całej długości - z krótkim ogonem może żyć, a najwyżej będzie niehodowlany.
Tak a'propos to właśnie ten ogarek, który zaginął w grudniu zeszłego roku
Pyza została wypłukana i zaszyta i więcej atrakcji nie było.
A mutancik wyglądał mniej więcej tak, jakby wzięto małego szczeniaka shar-peia i napompowano go wodą, do tego ważył 1,1kg tak, że nie miał najmniejszej szansy na normalne urodzenie..
Reszta szczeniąt odchowała się prawidłowo, entropium oczywiście się zdarzyło u 2szczeniąt, między innymi jeden z tym krótkim ogonem, ale poszły do nowych domów, jako psy niehodowlane.
Tak naprawdę w większości przypadków, to wg nas staramy się uratować tego zwierzaczka, ale zapominamy o tym, że skoro ono słabnie, to także może go coś bardzo boleć, może się po prostu męczyć. Toteż jak ja widzę po kilku dniach, że szczenię po prostu słabnie pomimo moich starań, to wtedy decyduję się na ten niemiły krok..
Kiedyś, jak miałam miot ogarów, 4 szczenięta urodziły się bez problemów, potem przy następnym zaczęły się problemy. Wody płodowe odeszły, Pyza co chwilę wstawała i sprawdzała, czy szczenię wyszło, była niespokojna, ja na kontakcie z wetem, pytałam jak długo mogę czekać po odejściu tych wód, odpowiedział że do 3 godzin (a dzwoniłam już po godzinie), jak minęły już 2 i pół godziny zadzwoniłam jeszcze raz, bo sucz bardzo niespokojna, a małego jak nie ma, tak nie ma. Pojechaliśmy do weta na cesarkę. Najpierw sprawdził, czy szczenię gdzieś nie utknęło po drodze, ale nie dało się nic wyczuć.. Pyza dostała pierwszą dawkę "głupiego Jasia", po którym bardzo szybko zasnęła, lekarz przyszedł z drugą dawką, a ja mu mówię, że chyba już wystarczy, bo ona już mocno śpi, ale usłyszałam odpowiedź, że to dopiero była połowa dawki na tę wagę i podał i od tego miejsca zaczęła się druga część koszmaru, czyli reanimacja Pyzy, bo po drugiej dawce straciła oddech.. W tym momencie powiedziałam, że teraz ona jest najważniejsza, a nie szczeniaki i bardzo proszę, żeby zaczęła oddychać

Czyli cesarka była po ok. 4 godzinach po odejściu wód płodowych.
Pomocnik weta przyniosł do nas "coś", bo to niewiele przypominało szczeniaka, najpierw po wyjęciu z macicy wyrzucili, myśląc, że on juz dawno umarł i tak napuchł, ale śmieci w koszu zaczęły się ruszać


Tak a'propos to właśnie ten ogarek, który zaginął w grudniu zeszłego roku

Pyza została wypłukana i zaszyta i więcej atrakcji nie było.
A mutancik wyglądał mniej więcej tak, jakby wzięto małego szczeniaka shar-peia i napompowano go wodą, do tego ważył 1,1kg tak, że nie miał najmniejszej szansy na normalne urodzenie..
Reszta szczeniąt odchowała się prawidłowo, entropium oczywiście się zdarzyło u 2szczeniąt, między innymi jeden z tym krótkim ogonem, ale poszły do nowych domów, jako psy niehodowlane.
Re: Umieralność szczeniąt
Diamantino, przeszłaś z Miodunką przez piekło
.
Ja swojej walki o Urodę i Uświta nie opiszę, wybaczcie, za świeże to i jeszcze zbyt bolesne
.
No to jak się poczyta ten temat, to dla niehodowcy od razu nasuwa się pytanie "jak tak jest, to po co do cholery Wy to robicie?"
Czesi to badali i ( w 1993r i przy średniej wielkości miotu 6,9) na 246 odeszło im 17 szczeniąt. To sporo (pamiętając, że w hodowlach psy się ratuje zazwyczaj wszystkimi dostępnymi środkami i metodami).
Kiedyś gdzieś usłyszałam i zapamiętałam, że statystycznie średnio na 8 urodzonych szczeniąt w pierwszych 2 tyg. odchodzi jedno.
Wnioski można sobie wysnuć samemu.

Ja swojej walki o Urodę i Uświta nie opiszę, wybaczcie, za świeże to i jeszcze zbyt bolesne

No to jak się poczyta ten temat, to dla niehodowcy od razu nasuwa się pytanie "jak tak jest, to po co do cholery Wy to robicie?"

Czesi to badali i ( w 1993r i przy średniej wielkości miotu 6,9) na 246 odeszło im 17 szczeniąt. To sporo (pamiętając, że w hodowlach psy się ratuje zazwyczaj wszystkimi dostępnymi środkami i metodami).
Kiedyś gdzieś usłyszałam i zapamiętałam, że statystycznie średnio na 8 urodzonych szczeniąt w pierwszych 2 tyg. odchodzi jedno.
Wnioski można sobie wysnuć samemu.
- ogończyk
- Posty: 1132
- Rejestracja: sobota 18 paź 2008, 22:34
- Gadu-Gadu: 0
- Lokalizacja: Łopuchowa/Kosztowa
- Kontakt:
Re: Umieralność szczeniąt
Diamantina, zimno mi się zrobiło jak przeczytałem Twój post. Ufff. Myślę, że jestem w stanie sobie tę sytuację wyobrazić i nie zazdroszczę. Chyba można mieć po czymś takim dość. Pzdr.
"...Czasem, psy dojadają po nas. Czasami my po psach...."
-
- Posty: 399
- Rejestracja: środa 29 kwie 2009, 16:42
Re: Umieralność szczeniąt
No ja to dopiero po kilku latach mogłam to gdzieś tak opisać, choć jak do teraz to wspominam, to niezbyt mi miło..ogończyk pisze:Diamantina, zimno mi się zrobiło jak przeczytałem Twój post. Ufff. Myślę, że jestem w stanie sobie tę sytuację wyobrazić i nie zazdroszczę. Chyba można mieć po czymś takim dość. Pzdr.
Przepraszam, jeśli cała ta historia jest za okropna, to proszę admina o usunięcie jej.
Owszem, można mieć dość, ale takie rzeczy też nas wiele uczą, no i przede wszystkim pokory, pokory i jeszcze raz pokory. Są ludzie, którzy po pierwszym odchowanym miocie, mają dość, stwierdzają, że nie są na tyle silni, żeby mieć następny.
Jakby nie było, hodowla i wystawy, to pewnego rodzaju hobby, jak się w to wejdzie, to już nie tak prędko się wyjdzie, jak narkotyk. Dałam sobie z tym spokój jakieś 2 lata temu, ale długo nie wytrzymałam

Choć teraz to rzeczywiście dam sobie chyba spokój z hodowlą, z powodu jednak braku warunków na nią (mieszkam w bloku), co oczywiście nie wyklucza posiadania psów i jeżdżenia z nimi na wystawy

Oj, zagalopowałam się i już piszę nie na temat, przepraszam za off'a.
A wracając jeszcze do tematu, to jeszcze zapomniałam napisać, że pierwsze dwa mioty ważyłam, potem stwierdziłam, że to bez sensu, jeśli się nastawiam na w miarę zdrową hodowlę i w pewnym sensie selekcję naturalną (może nie dosłownie, ale trochę tak)..
Jedynie może w dniu urodzin czasami jeszcze ważę, ale potem już nie, moim głównym wskaźnikiem jest moja sucz, skoro zaczyna odpychać jakieś szczenię, to lampka się u mnie zapala i co daje tak w zasadzie dalsze ważenie? Jeżeli zdarzy się jakieś wadliwe szczenię, to waga będzie spadać, a my na siłę będziemy dokarmiać i dojdziemy do tego samego punktu.
Wg mnie nie najważniejsze jest odchowanie jak największej ilości szczeniąt, ale szczeniąt przede wszystkim silnych, zdrowych, a nie jakichś cherlawych, na siłę utrzymywanych przy życiu, o słabej odporności i chorowitych. Jeśli w miocie będzie słabsze szczenię, dać mu tydzień (można mu też w tym oczywiście pomagać, przez dostawianie do tych bardziej mlecznych miejsc), jeśli to nie będzie żadna ukryta i poważna wada genetyczna, to przeżyje i dogoni resztę rodzeństwa.
Zawsze się mówi, że pierwszy tydzień życia małego oseska jest najważniejszy i dużo jest w tym prawdy.
Re: Umieralność szczeniąt
Ja ważę codziennie. Staram się o stałej godzinie. Dopóki się mieszczą na wagę. Muszę (chcę) wiedzieć w jakiej są kondycji. Jak regulować ruchem karmienia i które dostawiać. To podstawa przecież.
Nie miałam jak dotąd sytuacji by któraś z moich suk odrzuciła szczenię. Nie wiem co bym zrobiła w takiej sytuacji
- ale chyba pozwoliłabym mu odejść bo ufam w instynkt i mądrość swoich suk (czytaj Natury).
Nie miałam jak dotąd sytuacji by któraś z moich suk odrzuciła szczenię. Nie wiem co bym zrobiła w takiej sytuacji

- qzia
- Posty: 7820
- Rejestracja: piątek 07 lis 2008, 09:09
- Gadu-Gadu: 9909298
- Lokalizacja: Garwolin
- Kontakt:
Re: Umieralność szczeniąt
Od tygodnia siedzę z głową w klatce i wisząc nad cyckami Amalki uparcie dostawiam maluszka, żeby się najadł i żeby go wielkie czołgi nie odepchnęły. Dziś rano miałam kolejną chwilę zwątpienia. Malutka przez ostatnie 2 dni nie przybierała. Więc znowu zaczęłam mieć wątpliwości. W przypływie rozpaczy nawet postanowiłam ją dokarmiać. Mała jednak zdecydowanie zaprotestowała na smak gumowego smoczka w pysiu. Wertując internet (
gdzież te urocze czasy kiedy chodziło się do biblioteki) wpadłam na ten wątek. No nie pocieszył mnie on za bardzo.
Czy może wiecie gdzie można w Warszawie takiego malucha przebadać? Czy to w ogóle ma sens?
Malutka jakby wyczuwając moje zwątpienie, zaczęła dziś jeść jak szalona. Lekko wypełniony brzuszek, dziś zamienił się w balonik. Nadal jest silna i o dziwo, potrafi sama wkręcić się pomiędzy grubasy (2 razy cięższe od niej) i dopaść cyca. Chyba obie załapałyśmy jak się dossać, żeby mleko poleciało samo.
I dalej jestem głupia i nie wiem co robić
ale trochę mnie pocieszyło, że tak to już jest.
Pozdrawiam Kasia



Malutka jakby wyczuwając moje zwątpienie, zaczęła dziś jeść jak szalona. Lekko wypełniony brzuszek, dziś zamienił się w balonik. Nadal jest silna i o dziwo, potrafi sama wkręcić się pomiędzy grubasy (2 razy cięższe od niej) i dopaść cyca. Chyba obie załapałyśmy jak się dossać, żeby mleko poleciało samo.

I dalej jestem głupia i nie wiem co robić

Pozdrawiam Kasia