na razie poprawy nie ma, właśnie teraz przenoszą go na kardiologię (był na transplantologi). Bakteria, która "hodowała się" we krwi to gronkowiec MRSA , który przyczepił się już w Warszawie i był zwalczany antybiotykiem. Albo nieskutecznie, albo sie przyczaił - w każdym razie przedostał sie do krwi i już zaczął uszkadzać jedną zastawkę w sercu. Na chwile obecną nie ma potrzeby interwencji chirurgicznej - na szczęście bo w brata stanie operacja na sercu miałaby nikłe szanse na powodzenie. Mam nadzieję, że uda się opanować bakterię antybiotykiem.
Do tego wszystkiego doszedł totalnie bzdurny problem - w szpitalu maja jakieś termometry strzelające, które pokazują temperaturę niższą niż tradycyjny - bratowa zabrała ze soba z domu rtęciowy, sprawdziła na sobie kilka razy i OK. Więc mierzy bratu rtęciowym, wychodzi 38, 5, zaraz potem przychodzi pielęgniarka, mierzy swoim i wpisuje na kartę 37,3. Z karty wynika, ze brat ma stan podgorączkowy, a on wieczór w wieczór nieprzytomny i majaczy. Oblecieliśmy wszystkich znajomych wypraszając termometry rtęciowe bo z kolei alkoholowych nie da się "strzepnąć" - bratowa miała trzy nowe i wszystkie się zacięły. Ale co z tego - pielęgniarki i tak mierzą swoim. Przy zapaleniu wsierdzia temperatura jest dość ważnym wskaźnikiem. Może na kardiologii coś się uda ustalić.
Do tego dochodzi zapalenie pęcherza moczowego - ale już nie przez gronkowca (mam nadzieję, że faktycznie tak jest jak mówią). A do tego stan "normalny" czyli brat nadal nic sam nie robi, nie wstaje, mówi tylko szeptem, jest podrażniony, ani na chwilę nie można go zostawić samego bo zaraz wola, krzyczy, stuka i wpada w histerię. Była dziś psychiatra - popatrzyła popytała i stwierdziła, że w tym stanie nic nie może zrobić. Psychotropów nie przepisze bo na jedno pomogą a na drugie zaszkodzą a innych pomysłów brak.
Może jutro będzie choć trochę lepiej....