wioleta pisze:
Miny, które robi Mozart mają moc lodołamacza

Damnn, lepiej bym tego nie ujęła
Zdecydowanie zaczął już reagować na swoje imię. "Siad" i "leżeć" nie jest mu obce. Wie, że jak nie posadzi zadku, żarcia nie będzie (już wyczaił, że dostanie jeść, dopiero jak się uspokoi i przestanie skakać). Że na kanapę niet - sprawa oczywista. Nawet, skubaniutki, zaczyna łapać, co jest do gryzienia, a co nie (dla mnie to wręcz niewiarygodne

).
Mi miękną nogi, kiedy lata za mną z pokoju do pokoju, nie odstępując mnie na krok - wszyscy są fajni, ale ja jestem pańcia i już. Rozbraja mnie swoim stoickim spokojem - luzak jakich mało, wystarczy, że jestem obok i pogłaskam, a wszystko jest cacy. Dzisiaj przejechał się samochodem i - uwaga - po kilku dosłownie piskach po prostu się przytulił i zasnął.
Nawet nie robi demolki, kiedy wychodzę do sklepu albo na pocztę. Potem na powitanie sika z radości, ale testowe krótkie rozstania dobrze znosi
Wiem, że się powtarzam, ale ciągle mnie skubaniutki rozmontowuje tą swoją ufnością i elastycznością. Jeśli wyrośnie z niego równie spokojny i ufny pies, to będzie idealnym towarzyszem podróży

A w kwestii stresu po zmianie miejsca - objawów brak.Bawi się, je łapczywie, śpi spokojnie, a kupy jak dotąd wzorowe.
I na zakończenie, pozwolę sobie przedstawić dzisiejszy, powalający dialog, po przedstawieniu Mozarta dziadkowi (pokazałam go swojemu ojcu, prywatnie za psami nie przepadającemu)
Wstęp: przyjaciel jest psem zachwycony, chłopak jest psem zachwycony, szwagier jest psem zachwycony. Wszyscy rozczulają się przede wszystkim nad jego oczami. Tymczasem tatuś pyta mnie dzisiaj tak:
- ale oczu, to on nie będzie miał takich obrzydliwych?
- ... jak to: "obrzydliwych"?
- no takich...takich...takich obwisłych.
- takich jak teraz?
- tak.
- Będzie miał,
- ...ależ to jest obrzydliwe przecież...
I przy stole zapadła cisza
O gustach się nie dyskutuje.