3 x déjà vu.....
Bo jakby w drugim roku przeciętnie blogi zamierają, wszystko się powtarza....
Pierwsze - ledwie przestaliśmy patrzeć na łapę, czy coś się jeszcze nie rozłazi, poszliśmy wieczorem do parku, pobiegali z psami, wrócili, zjedli.... I trzeba było zacząć szukać skąd ta krew. I znowu lewa łapa, tym razem poduszka szczątkowa, obcięta prawie w połowie.... Tym razem żadnych nocnych dyżurów, piesek dostał swoją pierwszą narkozę i został porządnie poszyty. Niby powinno być łatwiej, bo na tej poduszce nie staje.... Ale też potrafi urazić, rozwalić. Na dzisiaj szwy zdjęte, jeszcze nie zagojone..... Parę dni temu było tak:
I to drugie déjà vu, miłe. Krzaczek jak zakwitł pod koniec stycznia tak nadal jest żółty. Dobre półtora miesiąca...Kwiatki już trochę wyblakłe, wymęczone, ileś razy wymoczone, zamrożone, czasami w śniegu, ale ciągle są. I jeszcze chyba chwilę nie spadną. Nie wiem czy to kwestia wieku i tak teraz będzie co roku, czy też tegorocznej pogody... I w przyszłym roku znowu będzie tylko kilka kwiatków, nie do zauważenia... Jak w poprzednich latach.
A trzecia powtórka taka bardziej wiosenna, ale jest delikatniej, hormonów nie tyle co w zeszłym roku, nakupiliśmy majtek i jest spoko.
Trochę się też pies zmienia z wiekiem. Jak ktoś go obszczeka to odpowiada. A że głos ma adekwatny do postury, to czasem obszczekujący podaje tyły....
No i w lesie ( teraz chodzi na sznurku) co chwila wpatruje się w ostępy..... Myśliwski?
To takie spojrzenie jak mojego kundla z dzieciństwa. Ono mówiło - jak zobaczę sarenki, to wydrę z butów, wy wtedy czekajcie.... A po dwudziestu minutach wracało coś mokrego (nawet w największy upał) z językiem do kolan, kładło się i spojrzenie mówiło - teraz przez chwilę nie idźcie......
To były inne czasy, dzików nie było prawie wcale, sarenki bardzo rzadko. A w domu na spacer był wypuszczany ( z drugiego piętra) sam... Domofonów nie było, klamkę obsługiwał to drzwi od klatki otwierał.... Teraz nie do pomyślenia.