A mnie się właśnie przypomniało, jak jakieś 10 lat temu Maciej pojechał służbowo na jakiegoś Hubertusa... Wiadomo, impreza o charakterze mocno "rozrywkowym",a nikt nie lubi jak mu trzeźwy, w dodatku dziennikarz, w "talerz"

zagląda (rodzaj zastawy może odbiegać formą od ówcześnie użytego).
I tak ostrożnie jak do jeża podchodzili do niego do chwili, jak w którymś momencie wywiązała się dyskusja o psach i Maciek powiedział, że ma ogara... od razu "swój chłop"... i pięciu chętnych do odkupienia psa (niemającego pojęcia o polowaniu!)
O czym to świadczyło? Dla mnie o tym że wierzyli wtedy, że nawet ogar niewyszkolony i nie sprawdzony użytkowo jest dobrym materiałem wyjściowym...innymi słowy wierzyli we wrodzoną pasję i instynkt;
po drugie - przeczy to - na tamten czas - wygłaszanym przez niektórych myśliwych twierdzeniom, że myśliwi ogarów nie chcą, bo...
I druga sytuacja sprzed niespełna roku: Zadzwoniła Wioleta, że szukamy domu dla Virgo Ogary z Liliowych Łąk.... Siedzę i myślę sobie, że mam takiego trochę znajomego (ojciec znajomej) myśliwego leśniczego, który być może mógłby popytać, czy któryś z kolegów nie chciałby ogara. Raz się żyje... Zadzwoniłam. Przecież głowy mi nie urwie...
Rozmowa trwała tak "długo", że nie zdążyłam nawet dotrzeć do końca pierwszego zdania, jak usłyszałam "To ja go wezmę! Ja go wezmę! Kolega kiedyś miał dwa....." i tu nastąpiła pół godzinna opowieść...
Szukanie domu trwało krócej niż przywiezienie psa z Poznania do nowego właściciela (licząc tylko drogę powrotną z psem, choć przyznam się, że trochę po drodze zabalowaliśmy u Chyziów

)