To ja Wam znowu zrobię dygresję, bo właśnie wróciliśmy z polowania w Łączy

Tym razem uczestniczyliśmy w polowaniu metodą szwedzką - czyli myśliwi rozstawieni (a właściwie usadzeni) na ambonach i naganiacze wewnątrz miotu.
Gryf był jedynym psem obsługującym polowanie.
Już na zbiórce prowadzący ostrzegł mnie, że będzie ciężko, zatem miałam pewne obawy, zwłaszcza wspominając doświadczenia z ostatniej niedzieli.
Teren był dawnym pogorzeliskiem - w 1992 roku szalał tu straszliwy pożar, który strawił piękny bukowo-dębowy las i odebrał życie strażakom walczącym z żywiołem. W tej chwili to młody obsadzony głównie brzozą las, bogaty w jelenia, daniela i dzika.
Pierwsze pędzenie. Puściłam ogara, który natychmiast coś ogłosił i zniknął. No nie, pomyślałam, znowu przyjdzie mi czekać na paskudę. Trudno, trzeba iść dalej, ogar wróci, więc wyruszyliśmy z moim towarzyszem w knieję pohukując, gwiżdżąc i jodłując zawzięcie. Teren faktycznie niełatwy, nierówny, pełen połamanych drzew i gałęzi, ale aura sprzyjająca. Po około 20 minutach roześmiany ogar dogonił mnie, aby ponownie zniknąć grając za chmarą jeleni i wyganiając je na pola.
Tym razem nie przejmowaliśmy się nim i zaatakowaliśmy gęsty młodnik. Gryf znowu pojawił się znienacka. Tym razem ujrzeliśmy łanie i dorodnego byka majaczące się pomiędzy białymi od śniegu i z natury swej zarazem brzózkami. Prawdziwy zagrał i znowu zniknął, aby za kilka minut powrócić. Koniec pędzenia. Wyszliśmy na drogę i spotkalismy myśliwego, który strzelił dzika. Postanowilismy sprawdzić moje zwierzę jako tropiciela postrzałka. Jakoże miałam przy sobie linkę treningową, rozpoczeliśmy tropienie. Farby było niewiele, w zasadzie szliśmy po tropie kompletnie niezaznaczonym farbą, ale odpusciliśmy, bo okazało się, że ranny dzik był widziany jak zmierzał w kierunku bagien. Powrócilismy na drogę i spotkalismy kolejnego myśliwego. Tym razem przyszło nam poszukiwać łani. To było już jedynie proste ćwiczenie, bo doskonale widać było, gdzie znajduje się martwa łania. Nakręcony ogar nie mógł się uspokoić. Przymusowo usadzony jeszcze zawodził nad trupem.
Drugie pędzenie. Dostaliśmy obrzeże miotu. Mało tropów, cisza. Ogar krążył wokół nas. Nagle zza brzózek wyszedł piękny byk. Staliśmy jak zaczarowani, ogar równie oniemiały. Podążył za bykiem chwilkę grając, ale odpuścił. Czasu coraz mniej. Skróciliśmy trochę naszą trasę i wyszliśmy na drogę oczekując myśliwych, reszty naganiaczy i traktora z przyczepą, który miał zabrać nas na miejsce pokotu. Pokot skromny - łania i dzik, ale elegancko zaaranżowany. Gryfkowi dostały się patrochy upolowanej łani, mnie zaproszenie na następne polowania. Z ogarem rzecz jasna!

Pozdrawiam mroźnie
