W ostatni piątek ułożyłam mojej młodszej suni ścieżkę tropową a następnego dnia pojechaliśmy sprawdzić jak sobie tym razem poradzi. Ścieżka przeleżała ok. 23 godzin w lesie na podłożu z mchu wraz z opadniętym igliwiem, liśćmi i szyszkami, porośniętym trawami, krzewinkami jagodowymi, paprociami i jeżynami, niewysokimi krzewami. Dość dobra widoczność na ścieżce. Podłoże suche bo od dobrych kilku tygodni nie padało porządnie, co najwyżej przelotnie i krótko. Temperatura powietrza w ciągu dnia to ok. 25 stopni, słaby wiaterek. Ścieżkę wytyczyłam skrapiając podłoże farbą i odciskając na nim tropy z dziczej rapety. Trofeum na końcu ścieżki stanowiła właśnie ta rapeta. Długość ścieżki to ok 500 m. Użyłam do tego ok. ¼ szklanki farby uzyskanej z rozpuszczenia w odpowiedniej ilości wody zasuszonej krwi z dzika. Aby zapewnić w pełni kontynuację zapachowa między tym co na ścieżce a tym co na jej końcu – dodałam do farby trochę włosów, ścinków skóry, ścięgien i odrobinę zeskrobin z kości tej rapety i to pozostawiłam w lodowce na noc. Później te stale substancje wykorzystałam do oznaczenia zestrzału i dwóch załamań. Jak widać ilość farby zużytej na tę ścieżkę była dwukrotnie mniejsza niż to przypada na ścieżki konkursowe dla posokowców (na 1000 m przypada 1 szklanka farby). Na tak przygotowana ścieżkę zabrałam mojego najmłodszego ogarka – dziewięciomiesięczną Erię .
Zestrzał obwąchiwała intensywnie, trudno było ją oderwać od tego miejsca chyba przez te kawałki skóry, włosów i ścięgien. Zauważyłam, że chyba coś tam próbowała uszczknąć. No w końcu ruszyła z nosem przy ziemi. Były dwa takie słabe miejsca kiedy wyraźnie wytrąciła się z właściwego tropu. Ścieżka była oznaczona kartkami więc było mi łatwo się zorientować czy coś idzie nie tak. Takich mniejszych zejść było sporo ale jak tylko miała nos przy ziemi to sama naprowadzała się na właściwy trop a jeżeli zaczynała pracować górnym wiatrem to komenda „trzymaj trop” wytrącała ją z tego stanu i zmieniała styl pracy na właściwy. Ale w tych dwóch miejscach tak nie było - wyraźnie schodziła w bok i to nawet daleko i nie chciała powrócić na właściwy trop na żadna komendę. Zatrzymywała się też i stawała bez ruchu węsząc tylko górnym wiatrem. Trzeba było ja przeciągnąć w pobliże jakiegoś drzewa z kartką gdzie już mogła znaleźć to co zgubiła. A ja, jak tylko ułożyłam ścieżkę, przypomniałam sobie, że mam w plecaku kawałek skóry łani z której miałam zrobić włóczkę jako trop zwodniczy. Jak się później okazało to trop zwodniczy się znalazł i to jeszcze naturalny. W końcu znalazla się w pobliżu celu swojego tropienia, czyli rapety. Też jej trochę czasu zajęło jej znalezienie, bo nie dość, że było to niewielkie trofeum to jeszcze dodatkowo przykryłam go co było w pobliżu, czyli liśćmi, trawami, galązkami i jeszcze dodatkowo przywiązałam sznurkiem do krzewu.
Eria nie biegła po ścieżce, szła dość wolno i przebywała na niej, wraz ze wszystkimi perypetiami, prawie pół godziny. Jak wróciła do domu to napiła się wody i zaraz się położyła w swoim legowisku.
Zestrzał

- DSC_2750.JPG (134.82 KiB) Przejrzano 1330 razy
Na ścieżce

- DSC_2763.JPG (143.28 KiB) Przejrzano 1330 razy

- DSC_2764.JPG (158.23 KiB) Przejrzano 1329 razy
Rapetka jako trofeum

- DSC_2770.JPG (152.61 KiB) Przejrzano 1330 razy
Nagroda

- DSC_2772.JPG (141.97 KiB) Przejrzano 1330 razy