Witajcie, śledzę z zainteresowaniem Waszą dyskusję, ale zrobię dygresję.

Mieliśmy z Prawdziwym okazję brać udział w polowaniu w ostatnią niedzielę.

Ledwie wysiadłam z samochodu, nieopatrznie wypuściłam ukochane zwierzę na siku. To była chwilka - wyprężył się, postawił uszy i... nie pomogło "do mnie" ani gwizdek - ogar poszedł w las nostalgicznie grając. Polowanie rozpoczęło się i wszyscy poszli, a ja stoję i czekam wściekła na swoją głupotę. Wrócił po kwadransie, dogoniliśmy znikających w lesie myśliwych i naganiaczy.
W pierwszym miocie dostaliśmy makabrycznie gęsty młodnik, dałam radę, tyle tylko, że tusz do rzęs spłynął mi po twarzy tworząc ze mnie prawdziwie gotycką wiedźmę, Gryfko za to zwietrzył coś i zaczął pięknie głosić. Wygonił sarnę, ale zanim myśliwi złożyli się do strzału...
Drugi miot - znowu zadanie specjalne dla przewodniczki z ogarem - kolejny młodnik przechodzący w podmokły lasek. Prawdziwy coś zwietrzył i zaczął grać. Brnąc przez podmokły lasek nagle pułapka - pod śniegiem było dość głęboko - wpadłam po kolana w bajorko. Miałam na szczęście drugi zestaw ciuchów. Przebrana w suche ciuchy i buty zadowolona wyruszyłam z ogarem w trzeci miot. Tym razem dostałam jakąś deltę rzeczną porośnięta trzcinami. Zwierzyny ani ciut, ciut, za to pół metra śniegu. Brnęłam jak na Syberii. Beznadziejne miejsce. Ogar po pachy w mokrym zbitym śniegu. Drugi zestaw ciuchów mokry. Myśliwi zaczęli zastanawiać się czy warto kontynuować polowanie, bo św. Hubert coś niełaskaw. Widząc mnie zziębniętą i przemoczoną zapytali czy idziemy dalej. We mnie oczywiście odezwała się superbohaterka, mimo bajorka w butach - no jasne, że idziemy. Ogar napalony, parska. Jakże miałam nie iść? Tym razem normalny las (wreszcie!) Gryf podniecony. Nie minęła chwilka jak ogłosił i zaczął gonić pięknie grając. Wygonił cztery sarny. Trzy kozy skoczyły w prawo, koziołek umknął w lewo, a za nim grający Gryfko. Padł strzał. Jedna koza. Za to ogara ani widać ani słychać. Myśliwi zaniepokojeni, bo dotąd trzymał się mnie, ja spokojna, bo zawsze wraca. Tym razem jednak coś za długo go nie ma. Polowanie zakończone, na pokocie jedna koza. Ogara nie ma. Zostałam w lesie z kolegą, bo trzeba poczekać. Myślałam, że zamarznę z tymi jeziorami w gumowcach. Całe spodnie i kurtka przemoczone, z rękawiczek leje się jak z kranu. Po godzinie ogarek lekkim kłusem, bez odblasku, przybiegł cichy i potulny niczym jagniątko. W zasadzie nie musiałam się stamtąd ruszać. Wrócił idealnie w miejsce pokotu.
Nawet już nie jechałam na ognisko. W domu gorąca kąpiel i grzane piwo postawiły mnie na nogi
Jestem dumna z Prawdziwego, ładnie pracował, choć przyznaję, że przydałby się drugi pies - drugi ogar!
Wnioski:
Muszę ostro popracować nad posłuszeństwem i respektowaniem sarny.
Zabierać trzy zestawy ciuchów.
I pomyśleć za rok o drugim ogarku, który będzie towarzyszył Prawdziwemu i uczył się od niego, bo dwa ogary w miocie to idealna drużyna

Teraz Gryf był jedynym psem na polowaniu nie licząc suni posokowca, która przesiedziała w samochodzie.