Kilka zdjęć z dzisiejszego spaceru. Muszę się przyznać, że zimy mam już dosyć. Nie mogę się doczekać wiosny. Miałam nadzieję, że chociaż słońce wyjdzie, ale nie. Pochmurno i ponuro, gdyby nie śnieg można by pomyśleć, że to listopad. Ale moim psiakom to nie przeszkadzało. Szczęśliwe i radosne biegały po (całkiem jeszcze głębokim) śniegu.
Z pewnymi obawami spuściłam Ronję ze smyczy. Ostatnio mam problem z przywoływaniem jej. Zagrała w niej krew myśliwska i zaczęła mi biegać za sarnami, których w tym roku jest wyjątkowo dużo w okolicy. Dzisiaj bardzo ją pilnowałam - odwoływałam, jak tylko się kawałek oddalała. Wszystko byłoby dobrze, ale straciłam czujność w drodze powrotnej. Zwietrzyła coś i pomknęła jak strzała. Tylko słyszałam jej granie. Na szczęście była w zasięgu głosu i po jakiś dziesięciu minutach nawoływania wróciła (oj, muszę zainwestować w profesjonalny gwizdek!). Nigdy nie wiem, jak powinnam zareagować na taki powrót. Skarcić nie można - no bo jednak wróciła sama. Ale w sumie powinna wiedzieć, że źle zrobiła. Tym razem rolę wychowawcy wzięła na siebie Mela - moja podhalanka. Warknęła groźnie i kłapnęła zębami na pędzącą Ronję. Widzę, że ostatnio robi tak za każdym razem, kiedy Ronja przybiega z daleka. I wydaję mi się, ze to naprawdę działa! Ronja wie, że źle zrobiła! Taka pomoc w wychowaniu ze strony starszego psa jest w gruncie rzeczy bezcenna. Tylko śmiać mi się chce, bo jeszcze kilka lat temu to Mela sprawiała mi takie kłopoty. A teraz, jako stateczna ośmioletnia matrona strofuje tę niewychowaną młodzież.
