Hodowca - to brzmi dumnie?
Moderatorzy: BACHMATsforanemroda, eliza
- qzia
- Posty: 7820
- Rejestracja: piątek 07 lis 2008, 09:09
- Gadu-Gadu: 9909298
- Lokalizacja: Garwolin
- Kontakt:
Re: Hodowca - to brzmi dumnie?
Ja uważam, że tak jak własne dzieci szczepimy i to coraz większą ilością szczepień, tak samo powinniśmy robić z psami. Ja czasami nie trzymam terminu i to z różnych, często niezależnych ode mnie powodów, ale jednak szczepię. Szczepię też systematycznie wściekliznę rok po roku. Kiedyś na jakimś labkowym forum była cała dyskusja na ten temat. Bo szczepionka ważna 2 lata to może sobie robić wpis na lewo i szczepić też co 2 lata. Jestem temu zdecydowanie przeciwna jako matka a teraz też jako hodowca. Nie chcę, żeby mnie, moje dziecko albo mojego psa ugryzł pies, który ma wpis na lewo. Co do durnych hodowców, to w każdym zawodzie są durnie i niedouki. W moim też, a jestem lekarzem. Jak czasami mi pacjent opowiada co powiedział doktor, to mi się nawet śmiać już nie chce. Nigdy tego nie komentuję, bo uważam, że nie wypada ale słuchać nie mogę. Są hodowcy i HODOWCY i zawsze tak będzie. Najważniejszy jest zdrowy rozsądek i umiar.
Pozdrawiam Kasia
Pozdrawiam Kasia
Re: Hodowca - to brzmi dumnie?
Cudowneogończyk pisze:Pani Hodowca powiedziała, że w kilku Hodowców Grzywaczy ustalili, żeby nie szczepić szczeniaków na wściekliznę przed 10 miesiącem życia, bo po wcześniejszym szczepieniu wychodzą później różne wady, np. przodozgryz. Dominik mówił, że literalnie odebrało Mu mowę.

Ciekawe jak zbadali zależność szczepienia i przodozgryzu

Tak sobie o tym myślałam….
Po pierwsze dlaczego hodowca ma brzmieć dumnie? Czy to jakiś powód do bycia dumnym?
Bycie właścicielem psa też nie jest powodem do dumy – powodem do dumy może ewentualnie być dopiero fajnie prowadzony pies. Tak jak samo bycie hodowcą nie jest powodem do dumy za to powodem mogą być owoce tej hodowli.
Oczywiście od hodowcy wymaga się więcej – ja wymagam konkretnej wiedzy i świadomości tego co robi. Mogę się różnić w szczegółach ale najbardziej szanuję te osoby, które mają nie tyle doświadczenie mierzone w ilości wypuszczonych miotów (to właściwie ma dla mnie średnie znaczenie) co ogólną świadomość rasy i procesów w niej zachodzących. A to wymaga stałego zaangażowania i bycia na bieżąco niezależnie od tego czy mamy miot czy nie. To także nieustające dokształcanie się…
Czy hodowca ma prawo do błędu? Pewnie – nikomu nie można odmówić prawa do popełniania błędów. Musi jednak zdawać sobie sprawę, że jego błędy odbiją się przede wszystkim na żywym stworzeniu, które jest w pełni od niego zależne. Warto więc starać się zminimalizować ryzyko ich popełnienia.
To chyba nie do końca tak. Wcale nie uważam, że aż tak mało jest uczciwych hodowców…Więcej jest raczej hodowców niedouczonych i takich którzy prawdę mówiąc wcale nie chcą niczego wiedzieć – chcą mieć szczeniaczkiBasiaM pisze: Jeśli ktoś "nie siedzi" w kynologii a chce kupić psa rasowego ( czytaj z papierami ) i do tego trafi na uczciwego i "prawdziwego" hodowcę to ma szczęście.

Z drugiej strony nie ma zwalać winy na jedną stronę, bo jak mawiają „głupich / naiwnych nie sieją – sami się rodzą”. Jeżeli ktoś nie zadaje sobie minimum wysiłku, żeby zweryfikować to co mówi mu pseudohodowca to niech się potem nie dziwi, że ma labka wielkości doga…Jeżeli wierzy w 7 szczenię bez metryki to znaczy, że nie ma podstawowych wiadomości na temat tego co to jest pies rasowy więc niech się nie dziwi, że ma taki „towar” jaki ma…
Teraz nawet nie trzeba czytać kilku książek żeby dowiedzieć się kilku podstawowych informacji na temat hodowli, rasy czy też innych spraw związanych z posiadaniem psa – wystarczy kilka kliknięć.
Mnie osobiście nie żal takich osób, bo same się dają wpuścić w maliny…
Jakoś nie sądzę by w sytuacji zakupu samochodu kupowały go od chłopa ze stodoły i na dodatek nie zainteresowały się w ogóle czy ma on jakiś dowód rejestracyjny czy nie…
Rozmnażanie to kolejny temat rzeka ale tutaj winne są pokutujące zabobony, dorzucają weci i sami hodowcy...
Re: Hodowca - to brzmi dumnie?
No nie zgodzę się.Ania W pisze: Z drugiej strony nie ma zwalać winy na jedną stronę, bo jak mawiają „głupich / naiwnych nie sieją – sami się rodzą”. Jeżeli ktoś nie zadaje sobie minimum wysiłku, żeby zweryfikować to co mówi mu pseudohodowca to niech się potem nie dziwi, że ma labka wielkości doga…Jeżeli wierzy w 7 szczenię bez metryki to znaczy, że nie ma podstawowych wiadomości na temat tego co to jest pies rasowy więc niech się nie dziwi, że ma taki „towar” jaki ma…
Zakup psa to nie urodzenie dziecka, wybudowanie domu czy nawet zakup samochodu. Bez urazy względem wszystkich jak tu piszemy, ale samo posiadanie psa wielką filozofią nie jest - psu się daje jeść, się go szczepi i się go wyprowadza na siku.
Pytania i wątpliwości mnożą się, jeśli ktoś jest właścicielem zaangażowanym. Ale czy każdy taki jest i czy każdy taki musi być?
Czy Pan Kowalski biorąc sobie, hm... golden retrievera musi wiedzieć, jak to tam jest z tymi rodowodami, co to jest metryczka, komu co przysługuje, dlaczego szczeniak rasowy kosztuje tyle, a nie mniej czy więcej?
Nie, sądzę, że nie. Pan Kowalski ma prawo być niezorientowanym Panem Kowalskim. Powinien wiedzieć pi razy oko, jak o psa dbać, bo przecież chce się nim zajmować przez kilkanaście najbliższych lat, ale w całej reszcie ma imo prawo być laikiem.
Ja mam trochę gospodarskie podejście do psów - pies ma być przede wszystkim najedzony, zdrowy, wybiegany. Wszystko ponad to, to już kwestia zaangażowania właściciela. Żeby spełnić te warunki specjalistą być nie trzeba. Nie trzeba nawet wiedzieć, czym się różni hodowla prawdziwa od tej pseudo czy tej nieco mniej pseudo, ale lewej, bo niepapierowej.
To nawet my, ludzie nieźle i nawet doskonale w temacie obeznani, toczymy dyskusje nad wyższością świąt bożego narodzenia nad świętami wielkiej nocy (czytaj: czym jest prawdziwa hodowla, co czyni hodowlę wartościową, jak zdefiniować rasowość, czym się tak naprawdę różni pies bez papierów po rasowych rodzicach od tego z metryką itd).
Oczywiście, gdzieś podskórnie muszę Ci przyznać rację, że jest co najmniej irytujące kiedy ktoś kupuje psa rasowego za 500zł na bazarze święcie przekonany, że naprawdę ma psa rasowego. Ale czy on wie w ogóle, czym jest rasa? Czy musi wiedzieć?
Jeśli musi, to dlatego, że...? - no i tu nie umiem podać odpowiedzi innych, poza tymi postulatywnymi, bo te z kategorii "dobro psa" nie przychodzą mi do głowy.
Re: Hodowca - to brzmi dumnie?
Uważam, że jeżeli ktos już decyduje się na psa rasowego to powinien sie zainteresować co to jest rasa 

Re: Hodowca - to brzmi dumnie?
Pan Kowalski może też kupić samochód na giełdzie w Słomczynie nie spradzając niczego i potem się zdziwić, że samochód po stłuczce, z przestawionym licznikiem i kradziony
Jego wybór.
Nie musi wiedzieć nic ale niech potem nie ma pretensji, że trochę pieniędzy wyrzucił w błoto.
Ciekawe, że o rzeczy materialne i ich pochodzenie troszczymy się bardziej niż o zwierzę, które ma być naszym towarzyszem niekiedy dłużej niż służyć nam będzie samochód...
Takie prównanie aż ciśnie się na klawiaturkę...

Nie musi wiedzieć nic ale niech potem nie ma pretensji, że trochę pieniędzy wyrzucił w błoto.
Ciekawe, że o rzeczy materialne i ich pochodzenie troszczymy się bardziej niż o zwierzę, które ma być naszym towarzyszem niekiedy dłużej niż służyć nam będzie samochód...
Takie prównanie aż ciśnie się na klawiaturkę...
Re: Hodowca - to brzmi dumnie?
AniaRe kiedyś przekonała policjanta do zakupu psa z rodowodem własnie pytaniem "a samochód bez papierów by pan kupił?"
Re: Hodowca - to brzmi dumnie?
Wyrywam z kontekstu, ale dalej jest w tym samym duchu, więc dlatego.Bez urazy względem wszystkich jak tu piszemy, ale samo posiadanie psa wielką filozofią nie jest - psu się daje jeść, się go szczepi i się go wyprowadza na siku.
Pytania i wątpliwości mnożą się, jeśli ktoś jest właścicielem zaangażowanym. Ale czy każdy taki jest i czy każdy taki musi być?
A więc psa kupuje się po to, żeby mieć obowiązki względem niego? wyprowadzać, karmić i leczyć? To po co? Nie lepiej japoński gadget nabyć?
Z własnej perspektywy mówię - nie. Nie chcąc używać górnolotnych słów, bo zawsze trącą mi przesadą i nieszczerością (choć na pewno nie zawsze tak jest) myślę, że kupiłam swojego psa, bo chciałam mieć blisko siebie stworzenie myślące, czujące i bezwarunkowo , po swojemu-psiemu, mnie kochające. Obowiązki względem tego stworzenia są jakby dodatkiem, a nie sprawą pierwszą.
Iskrę kupiłam pół roku po stracie poprzedniego psa. Ja i wszyscy domownicy odczuwaliśmy ogromną pustkę. I choć przyznaję, że zakup Iskry właśnie, to był impuls (szukałam wśród ogarów i przypadkowo przecież, trafiłam na stronę hodowli i zobaczyłam zdjęcie z tą odkręconą do obiektywu główką ... i byłam trafiona...), to nie zdecydowałabym się na zakup psa nie z hodowli. Po to Bóg dał mi rozum, żebym go używała... Jeśli ktoś (czytaj: "Kowalski") do swoich nieodpowiedzialnych poczynań dorabia ideologię, to nie można udawać, że ma do tego prawo, bo jest szkodnikiem. Wystarczy tylko trochę odwagi, żeby mu powiedzieć, że nie ma racji. Bo kupowanie psa z zarejestrowanej hodowli ma głęboki sens. I mówienie o tym, jak najszerzej, także.
Byleby w sercu ciągle maj!
Re: Hodowca - to brzmi dumnie?
Ukradziony mały fiat pozostanie małym fiatem, nawet jeśli sprytny przestępca sfałszuje mu dowód rejestracyjny i wpisze tam :mercedes"
Poza przyjętą przez właścicieli i hodowców zrzeszonych w stosownych organizacjach zasadą, że pies rasowy = pies rodowodowy, której nie neguję, ale która tak naprawdę mi osobiście wisi,
proponuję się zastanowić nad jednym: kto wystawiał psom rodowody od zarania psich dziejów po początki tworzenia się selektywnych hodowli i organizacji zrzeszających tychże hodowców... nikt.
A psy przetrwały tę ciężką próbę
Rodowód jest wymysłem człowieka i na użytek człowieka, który chce mieć pewność, że pies, z którym zamierza związać swe życie na lata, będzie miał określone cechy - i to tak naprawdę jedyna korzyść płynąca z zakupu psa z rodowodem: wiem jaki będzie (raczej więcej niż mniej).
Zasady przyznawania psom prawa do posiadania rodowodu są skodyfikowane dla zachowania jasności i porządku.
I przyjmuję za pewnik (wierząc w 100-procentową uczciwość hodowców zrzeszonych, bo taka jestem naiwna
i dobrze mi z tym, póki co) że udokumentowane rodowodem pochodzenie psa jest gwarancją, że nic mu się po drodze "obcego" nie przyplątało.
Z drugiej strony - mając obecnie psa i sukę (i jest to gdybanie czysto hipotetyczne, bo sukę mam wysterylizowaną) z rodowodami i przytrafiłaby mi się wpadka lub miałabym takowe zakusy i urodziłyby się im/ nam szczenięta, a ja nie dopełniłabym formalności (nie ważne z jakiego powodu, np. bo mi się nie chciało) to szczenięta będą rasowe czy nie?
I tu dopiero zaczyna się jazda - zdaniem hodowców zrzeszonych to będą psy w typie
Dla mnie, bo ja to wiem (bo przy tym byłam - podkreślam cały czas - teoretycznie) i dla laika - ogary. Gwarancją - tylko moje słowo, że tatusiem nie jest bernardyn sąsiadów
Miałam takiego ogara w typie ogara. Wyglądał i zachowywał się jak ogar. Zrzeszeni hodowcy namawiali mnie do założenia mu KW. Nie założyłam, bo chciałam mieć i miałam psa dla siebie i nie widziałam potrzeby obwieszania go etykietami. Czy żałuję dzisiaj, że go kupiłam? NIE. Czy żałuję, że nie ugięłam się prośbom o zrobienie papieru? NIE WIEM, ale chyba nie. Może dzięki temu dziś nikt nie ma do mnie pretensji, że wprowadziłam do rasy kundla, który przyłożył (może nie dosłownie
) łapę do popsucia rasy, bo przeniósł to czy tamto zło...
Dlaczego mam dzisiaj psy z rodowodami? Etnę - to wiadomo...
A Calvadosa?
Po pierwsze, bo nie miałam pojęcia o ogarkowie, gdzie mogłabym poszperać i poszukać (i nawet do głowy mi nie przyszło, że są fora internetowe ras)
Po drugie: nie miałam (nie twierdzę, że mam teraz i właśnie dlatego jestem przykładem tego, jak myśli - jak to ładnie ujęła zybalowa - niezaangażowany, potencjalny nabywca psa) pojęcia o co chodzi z tymi rodowodami, brakiem rodowodów i nierodowodowych szczeniętach po rodowodowych rodzicach...
Po trzecie: Nie było szczeniąt bez rodowodu - oprócz tych Pana z Brzuszkiem, ale na zdjęciach była suka, która była i jest dla mnie politycznie podejrzana.
Po czwarte: byłam zdesperowana i bardzo mi się spieszyło
I po piąte i najważniejsze: porozmawiałam z sąsiadką, która ma bordery i która powiedział mi to samo, co powiedziałby każdy hodowca: rasowy = rodowodowy (i co mnie absolutnie nie przekonało), a potem dodała: nie popieramy rozmnażalni, jeśli weźmiesz na siebie ciężar cierpienia suki trzymanej w tragicznych warunkach, głodzonej i rodzącej szczenięta co pół roku dopóki da radę, a potem najprawdopodobniej zamordowanej - kup gdzie chcesz... Ale jeśli jest ci wszystko jedno, co wyrośnie z twojego szczeniaka (bo pseudohodowla takiej gwarancji nie daje), to lepiej od razu adoptuj psa ze schroniska.
I wiecie co, dopiero to do mnie dotarło. I nadal uważam, że papier to tylko papier, ale wiem, że wiem, jaki pies wyleguje się na mojej kanapie i że mój kaprys nie został okupiony niczyim cierpieniem (no może z wyjątkiem zmęczonych hodowców, ale oni się męczą dobrowolnie, a suki na łańcuchach - nie)
I piszę to nie dlatego, że popieram rozmnażanie psów rasowych jak się komuś podoba, i nie dlatego, że dziś uważam, że ten papier jest zbędny (bo choć dla mnie jako niehodowcy sam papier nie jest do niczego potrzebny, to ROZUMIEM dziś jego znaczenie w ogóle), ale dlatego, żeby zobrazować tym wszystkim, którzy zawsze i od zawsze mieli w życiu do czynienia tylko z rasowymi, papierowymi psami i od zawsze wiedzieli dlaczego... sposób myślenia przeciętnego "Kowalskiego".
Ja nie wiedziałam, teraz wiem, moje myślenie zostało diametralnie zmienione JEDNYM KONKRETNYM ARGUMENTEM, który uzasadnia posiadanie psa z rodowodem.
Co do rasowości.... nadal miewam dylematy czy jest czy nie jest - mimo, że opanowałam wiedzę podstawową o tym, że jak nie można udokumentować, to nie wiadomo co się po drodze u przodków działo... i lepiej dmuchać na zimne.
I patrząc czasem na jakiegoś psa, który według papierów jest ogarem, też nie mogę się nadziwić jakie bywają różne, różniste.. ale tu już zamilknę, bo zwyczajnie nie mam wystarczającej wiedzy, żeby mędrkować.

Poza przyjętą przez właścicieli i hodowców zrzeszonych w stosownych organizacjach zasadą, że pies rasowy = pies rodowodowy, której nie neguję, ale która tak naprawdę mi osobiście wisi,
proponuję się zastanowić nad jednym: kto wystawiał psom rodowody od zarania psich dziejów po początki tworzenia się selektywnych hodowli i organizacji zrzeszających tychże hodowców... nikt.
A psy przetrwały tę ciężką próbę

Rodowód jest wymysłem człowieka i na użytek człowieka, który chce mieć pewność, że pies, z którym zamierza związać swe życie na lata, będzie miał określone cechy - i to tak naprawdę jedyna korzyść płynąca z zakupu psa z rodowodem: wiem jaki będzie (raczej więcej niż mniej).
Zasady przyznawania psom prawa do posiadania rodowodu są skodyfikowane dla zachowania jasności i porządku.
I przyjmuję za pewnik (wierząc w 100-procentową uczciwość hodowców zrzeszonych, bo taka jestem naiwna

Z drugiej strony - mając obecnie psa i sukę (i jest to gdybanie czysto hipotetyczne, bo sukę mam wysterylizowaną) z rodowodami i przytrafiłaby mi się wpadka lub miałabym takowe zakusy i urodziłyby się im/ nam szczenięta, a ja nie dopełniłabym formalności (nie ważne z jakiego powodu, np. bo mi się nie chciało) to szczenięta będą rasowe czy nie?
I tu dopiero zaczyna się jazda - zdaniem hodowców zrzeszonych to będą psy w typie

Dla mnie, bo ja to wiem (bo przy tym byłam - podkreślam cały czas - teoretycznie) i dla laika - ogary. Gwarancją - tylko moje słowo, że tatusiem nie jest bernardyn sąsiadów

Miałam takiego ogara w typie ogara. Wyglądał i zachowywał się jak ogar. Zrzeszeni hodowcy namawiali mnie do założenia mu KW. Nie założyłam, bo chciałam mieć i miałam psa dla siebie i nie widziałam potrzeby obwieszania go etykietami. Czy żałuję dzisiaj, że go kupiłam? NIE. Czy żałuję, że nie ugięłam się prośbom o zrobienie papieru? NIE WIEM, ale chyba nie. Może dzięki temu dziś nikt nie ma do mnie pretensji, że wprowadziłam do rasy kundla, który przyłożył (może nie dosłownie

Dlaczego mam dzisiaj psy z rodowodami? Etnę - to wiadomo...
A Calvadosa?
Po pierwsze, bo nie miałam pojęcia o ogarkowie, gdzie mogłabym poszperać i poszukać (i nawet do głowy mi nie przyszło, że są fora internetowe ras)
Po drugie: nie miałam (nie twierdzę, że mam teraz i właśnie dlatego jestem przykładem tego, jak myśli - jak to ładnie ujęła zybalowa - niezaangażowany, potencjalny nabywca psa) pojęcia o co chodzi z tymi rodowodami, brakiem rodowodów i nierodowodowych szczeniętach po rodowodowych rodzicach...
Po trzecie: Nie było szczeniąt bez rodowodu - oprócz tych Pana z Brzuszkiem, ale na zdjęciach była suka, która była i jest dla mnie politycznie podejrzana.
Po czwarte: byłam zdesperowana i bardzo mi się spieszyło
I po piąte i najważniejsze: porozmawiałam z sąsiadką, która ma bordery i która powiedział mi to samo, co powiedziałby każdy hodowca: rasowy = rodowodowy (i co mnie absolutnie nie przekonało), a potem dodała: nie popieramy rozmnażalni, jeśli weźmiesz na siebie ciężar cierpienia suki trzymanej w tragicznych warunkach, głodzonej i rodzącej szczenięta co pół roku dopóki da radę, a potem najprawdopodobniej zamordowanej - kup gdzie chcesz... Ale jeśli jest ci wszystko jedno, co wyrośnie z twojego szczeniaka (bo pseudohodowla takiej gwarancji nie daje), to lepiej od razu adoptuj psa ze schroniska.
I wiecie co, dopiero to do mnie dotarło. I nadal uważam, że papier to tylko papier, ale wiem, że wiem, jaki pies wyleguje się na mojej kanapie i że mój kaprys nie został okupiony niczyim cierpieniem (no może z wyjątkiem zmęczonych hodowców, ale oni się męczą dobrowolnie, a suki na łańcuchach - nie)
I piszę to nie dlatego, że popieram rozmnażanie psów rasowych jak się komuś podoba, i nie dlatego, że dziś uważam, że ten papier jest zbędny (bo choć dla mnie jako niehodowcy sam papier nie jest do niczego potrzebny, to ROZUMIEM dziś jego znaczenie w ogóle), ale dlatego, żeby zobrazować tym wszystkim, którzy zawsze i od zawsze mieli w życiu do czynienia tylko z rasowymi, papierowymi psami i od zawsze wiedzieli dlaczego... sposób myślenia przeciętnego "Kowalskiego".
Ja nie wiedziałam, teraz wiem, moje myślenie zostało diametralnie zmienione JEDNYM KONKRETNYM ARGUMENTEM, który uzasadnia posiadanie psa z rodowodem.
Co do rasowości.... nadal miewam dylematy czy jest czy nie jest - mimo, że opanowałam wiedzę podstawową o tym, że jak nie można udokumentować, to nie wiadomo co się po drodze u przodków działo... i lepiej dmuchać na zimne.
I patrząc czasem na jakiegoś psa, który według papierów jest ogarem, też nie mogę się nadziwić jakie bywają różne, różniste.. ale tu już zamilknę, bo zwyczajnie nie mam wystarczającej wiedzy, żeby mędrkować.



Re: Hodowca - to brzmi dumnie?
Zaczynamy odbiegać od tematu, który jest o hodowli (jak domniemam psów rasowych) a nie dotyczy tego czy ktoś uznaje rodowód czy nie i jaki ma on wpływ na miłość do podopiecznego lub jej brak 

Re: Hodowca - to brzmi dumnie?
Przepraszam
Zagalopowałam się, ale post dotyczył spotkania dwóch światów: nieprzygotowanego kupującego i hodowców, którzy mogą się okazać różni. Więc pośrednio - jak dla mnie - na temat 
Ogólnie - hodowcy różnych ras, których spotkałam, byli uczciwi i szczerzy i nawet jeśli to była inna rasa niż ta, którą byłam zainteresowana - starali się i starają być pomocni. Sami jednak przestrzegali mnie przed hodofcami z allegro i targowisk i uświadomili o istnieniu "frakcji pseudohodowlanej".
Myślę więc, że generalizowanie jest krzywdzące, a o napotkanych nieprawidłowościach trzeba po prostu głośno rozmawiać. Osoba zainteresowana będzie miała wtedy możliwość natknięcia się na takie informacje i ogląd sytuacji, a co z tym zrobi.... nikt nie będzie miał wpływu. W Każdej dziedzinie są krętacze, oszuści i naciągacze i w każdej spotkać można prawdziwka, który zechce zabłysnąć bez podstaw merytorycznych ku temu lub będzie promował swoje własne opinie i przemyślenia jako jedynie prawdziwe.
I jedynym sposobem walki z nieuczciwością lub pseudowszechwiedzą jest uświadamianie kupującym, że informacji należy szukać we wszystkich dostępnych źródłach, a im ich więcej tym lepiej.
Co do nie/kompetencji hodowców i puszczania w obieg nieprawdziwych informacji, to dodam jeszcze, że jak kupowaliśmy 13 lat temu pierwszego psa (od pani, która kupiła od hodowcy, ale pies się okazał za duży dla dziecka) to usłyszałam, że oni nie chcieli z rodowodem, bo to dodatkowe koszty, ale jak chcemy dostać rodowód to musimy pojechać do tego hodowcy i mu zapłacić, to on ten rodowód nam da. (nie wiem czy tatuaże już wtedy były, chyba tak, ale nasz pies nie miał. W książeczce nie były wpisane żadne dane hodowcy, metryki ani umowy - nie było. Był tylko pies.) A my laicy łyknęliśmy to jak młode pelikany, a że rodowód nie był nam potrzebny, to nie zawracaliśmy sobie tym głowy. PO kilku latach uświadomili nas znajomi hodowcy, m.in. hodowla chartów Arcturus oraz dwóch hodowców wyżłów weimarskich, że jak nie było od razu (metryki), to nie będzie i że tylko KW zostaje.


Ogólnie - hodowcy różnych ras, których spotkałam, byli uczciwi i szczerzy i nawet jeśli to była inna rasa niż ta, którą byłam zainteresowana - starali się i starają być pomocni. Sami jednak przestrzegali mnie przed hodofcami z allegro i targowisk i uświadomili o istnieniu "frakcji pseudohodowlanej".
Myślę więc, że generalizowanie jest krzywdzące, a o napotkanych nieprawidłowościach trzeba po prostu głośno rozmawiać. Osoba zainteresowana będzie miała wtedy możliwość natknięcia się na takie informacje i ogląd sytuacji, a co z tym zrobi.... nikt nie będzie miał wpływu. W Każdej dziedzinie są krętacze, oszuści i naciągacze i w każdej spotkać można prawdziwka, który zechce zabłysnąć bez podstaw merytorycznych ku temu lub będzie promował swoje własne opinie i przemyślenia jako jedynie prawdziwe.
I jedynym sposobem walki z nieuczciwością lub pseudowszechwiedzą jest uświadamianie kupującym, że informacji należy szukać we wszystkich dostępnych źródłach, a im ich więcej tym lepiej.
Co do nie/kompetencji hodowców i puszczania w obieg nieprawdziwych informacji, to dodam jeszcze, że jak kupowaliśmy 13 lat temu pierwszego psa (od pani, która kupiła od hodowcy, ale pies się okazał za duży dla dziecka) to usłyszałam, że oni nie chcieli z rodowodem, bo to dodatkowe koszty, ale jak chcemy dostać rodowód to musimy pojechać do tego hodowcy i mu zapłacić, to on ten rodowód nam da. (nie wiem czy tatuaże już wtedy były, chyba tak, ale nasz pies nie miał. W książeczce nie były wpisane żadne dane hodowcy, metryki ani umowy - nie było. Był tylko pies.) A my laicy łyknęliśmy to jak młode pelikany, a że rodowód nie był nam potrzebny, to nie zawracaliśmy sobie tym głowy. PO kilku latach uświadomili nas znajomi hodowcy, m.in. hodowla chartów Arcturus oraz dwóch hodowców wyżłów weimarskich, że jak nie było od razu (metryki), to nie będzie i że tylko KW zostaje.

