No więc: wychodzimy sobie z pieskiem na poranny spacerek - w celu porannego spacerowania outfit nie musi być koktajlowy, więc narzucam na siebie bylejakie sprane dresowe portki, koszulkę, blezer i stare trampki. Spacerujemy się i spacerujemy, a w tym czasie Krystian wychodzi do pracy i zamyka drzwi... na zamek, od którego nie mam klucza.
Więc po powrocie stoję pod drzwiami jak osiołek - bez telefonu, bez pieniędzy, ubrana jak pospolity łach. W końcu poszłam po rozum do głowy i zaczęłam pukać od drzwi do drzwi (prezentując się niezbyt wyjściowo), żeby prosić sąsiadów o pożyczenie telefonu... W połowie misji poszukiwawczej miła sąsiadka spod 5. mi otworzyła
I tu sytuację uratowała obecność psa, ponieważ do dnia dzisiejszego nie pamiętam numeru mojej drugiej połowy - który na szczęście został wygrawerowany na psej adresówce
Gdyby nie to szczęście w nieszczęściu siedziałabym sobie na schodach przed drzwiami jeszcze z dobrych 8 godzin...