Właściwie to nie wiem co napisać i jak…
Próbowałam krótko, ale jakoś mi nie wychodzi.
Próbowałam, że „ nie ma już Barda”…ale przecież nadal trochę jest – obok mnie leży z kalendarz z nim i z Łozą.
Nie bardzo mogłam też napisać , że odszedł…Sam nie odszedł ale bardzo cieszę się, że mogłam coś zrobić, żeby nie cierpiał. Chorował i wiedziałam, że ten moment przyjdzie, tylko myślałam, że jeszcze miesiąc, może półtora.
Właściwie do prawie do końca się wewnętrznie wściekałam, że przecież jest w świetnej formie, biega ( w święta byliśmy w lesie na spacerze), ma apetyt, dopiero co skakał (no może nie jak młodzik, ale na pewno jak pan w średnim wieku

) wokół Łozy jak była tuż po cieczce…tylko to rosnące cholerstwo. Strasznie mi było z tym źle…Ale w pewnym momencie wszystko potoczyło się szybko, nawet bardzo szybko i to chyba dobrze.
Chyba najważniejsze dla mnie, że do końca był w domu …
Nie chcę, żeby to zabrzmiało jakoś wyniośle i patetycznie – nie lubię takich klimatów – ale ten pies nawet nie widział ile mu zawdzięczam. Zastanawiałam się wczoraj jak to by było gdyby go nigdy nie było…Przecież przez niego wsiąkłam w ogary, potem weszłam na dogomanię,przez ogary ( a dokładnie przez ogaropodobną Żanetę) trafiłam do burków, potem partyzantka schroniskowa, fundacja…
Z jednej strony 13 lat minęło błyskawicznie…z drugiej przecież tyle się wydarzyło.
Żadne szkoły, studia nie dały mi tylu znajomości i świetnych spotkań co psy. Ogarzych znajomych mam właściwie na każdym krańcu Polski.
Bardzo to doceniam.
BARDzo
I tak mi się trochę na wspomnienia wzięło...
Cały Bardzik....(fota miłościwie nam panującego

)
i taki trochę mniej siwy, ale bardzo lubię to zdjęcie (oczywiście od strony urwanego ucha )
