Lepiej

Chociaż nie idealnie - z nosa nadal czasem kapią gluty. Jutro minie tydzień, liczę zatem na to, że katar leczony (albo i nie leczony) potrwa tradycyjnie. Zastrzyki zaliczyliśmy, kaszel w zasadzie minął, jeśli coś tam warczy w gardzieli, to raczej ten katar.
Zaczynamy pomału wydłużać spacery, mamy dosyć leniuchowania, i ja, i pies.
Przeżyliśmy ciężko Sylwestra. Wyszłam z domu dopiero po 22.00, tak mi było żal zostawiać Młodego. Zapewniłam mu co prawda dog-sitting w postaci Zosi i Juniora wraz z koleżanką (stateczna młodzież), nie był zatem sam. Wyraźnie jednak bał się strzałów. Nie piszczał i nie chował się pod łóżko, ale jakoś przyjemniej mu było blisko nas - z nosem najchętniej wtulonym między czyjeś stopy

. Odbyliśmy krótki spacer koło 21.00; niestety, co więksi gorliwcy już strzelali. Pies zrobił co trzeba i żwawym truchtem pobiegł do domu.