Mozartucha nam się rozchorował

Po południu były wymioty, seriami, aż do suchych prób zwrócenia czegokolwiek z pustego żołądka. Pod wieczór pojawiła się masakryczna biegunka, i tym razem chyba nie skończy się na głodówce, węglu i wodzie.
Młody nie chce pić, jest bez życia, leży bezsilny i nie ma chęci na nic

Dla właściciela szczeniaka to duże przeżycie, szkoda mi małej cholery...
Od dwóch godzin siedzę przed komputerem i przeczesuję internet szukając namiarów na dobrego weta. Tam gdzie chodziliśmy dotychczas jest owszem dobry, ale okulista. A reszta, czyli Pan szef i jego młode damy dworu to...khem... powiedzmy, że nie chcę i już. Po jednej wizycie u tego Pana (Aszemi ty się pewnie domyślasz, o którym mowa), Mozart był tak roztrzęsiony, że nigdy wcześniej ani później nie widziałam go w takim stresie i wracając do domu po prostu wzięłam taksę, bo miałam na rękach drżącego, przerażonego, popiskującego szczeniaka. Nie dość, że obszedł się z psem brutalnie, to diagnoza pana szefa była, jak wyszło po czasie, o kant rzyci rozbić.
Mam weterynarza dosłownie pod domem, ale nic o nim nie wiem

. No to siedzę i guglam.
Jutro rano pies pod pachę i jedziemy, nie ma co zwlekać, już widać, że samo nie przejdzie.