Korzystając - bardzo bardzo szybko - z okazji, że moje "kotki obydwa" posnęły (a to się szybko zmienić może) krótka relacja
Majorem pierwszego dnia to nawet nie zobaczył młodszego "braciszka", tak wyszło mimo przygotowań do wielkiego powitania... Za to mnie po tygodniowej nieobecności obskakiwał na okrągło, nie odchodził od nogi, radości nie było końca, no... dobra... wiemy, jakie są - minęło mu po kwadransie chyba
Wąchał mnie bardzo intensywnie, nadal go zapachy matki karmiącej ciekawią

Drugiego dnia nastąpiło spotkanie - Major wąchał dość natarczywie, nie powiem, troszkę mnie niepokoiło, jak zbliżał się z pyskiem do głowy noworodka
Wcześniej, jak jeszcze leżałam w szpitalu, Wojtek woził mu ciuszki Witkowe do powąchania i podawał trochę smaczków przy obwąchiwaniu.
W domu przy tych pierwszych kontaktach też podawałam smakołyki, ale powiem, że chęć powąchania malucha była na poczatku silniejsza i smaczki nie były tak super wtedy atrakcyjne.
Myślę, ze dużo dał mój spokój i zaufanie do psa(no, lekko ograniczone, bo to jednak jest pies ) i po tych kilku dniach spokojnie podchodził, wąchał bardzo delikatnie i odchodził. Tak jest do tej pory. Asystuje przy zmianie pieluszek, w zasadzie uczestniczy bez specjalnych ograniczeń w codziennym życiu. Bałam się, ze będzie chciał wskakiwać na łóżko (bo, khm..khm.. no... w ciąży to drzemaliśmy sobie razem, co nie było zbyt mądre, ale jakie przyjemne

), ale nie ma takich pomysłów. Podchodzi, wącha mnie i Witka i kładzie się gdzieś na podłodze albo wraca na swoje legowisko.
Płacz małego go nie wzrusza, natomiast takie nieskoordynowane nagłe ruchy rąk i nóg trochę "straszą", zwłaszcza, jak akurat z nosem do wąchania się przystawił.
No i minus wielki naszej okolicy - tereny spacerowe są - ale dla psów, nie dla niemowlaków... Dopóki nie ogarnę chusty to moje plany na połączenie spacerów z psem i małym muszą czekać... W związku z tym komfort życia Majora trochę się obniżył, bo zostały mu dwa spacery z panem (poranny krótki luzem i wieczorny dłuższy na smyczy). Ten najprzyjemniejszy długi spacer z pańcią po polach i łąkach i lasach wypadł z grafiku. Raz, dwa na tydzień udało mi się dotąd wyrwać z nim na pola, ale wiadomo, nie chodzę z nim tak długo jak kiedyś. Tata Witka co prawda się stara, ale piersią go nie nakarmi
Mam z powodu tych spacerów wyrzuty sumienia, ale pocieszam się, że to przejściowe i kiedyś wszystko wróci do normy.
W ciągu dnia staram się znaleźć moment, zeby coś porobić z nim za smaczki, powtórzyć jakąś sztuczkę, czy obciąć pazurki, trochę się potarmosić.
Aha, wkurzające jest, jak uda mi się wreszcie Witka uśpić, a pies akurat musi oznajmić, że coś się dzieje i drze paszczę

I po spaniu.
No, to tyle żalów i radości od nas
