Ciemno i zimno, nic dziwnego że większość przybyłych lgnie do ogniska. Teraz nie ma nic przyjemniejszego jak spoglądanie z bliska na rozżażone drwa i ulatujące do góry iskierki.
Jest też na rozgrzewkę gorąca herbata i kawa, ale my już nie możemy doczekać się rozpoczęcia.
No i zaczęło się.Odprawę prowadzi Wojtek Kartawik.
Poranną szarzyznę rozświetliło wreszcie słońce i od razu zrobiło się raźniej.
Pierwszy miot. Po mojej prawej stronie Marcin z Awrą a po lewej Polka z przewodniczką.
W tym miocie mogłam podziwiać jak ogary gnają i grają (w tym również mojego Aresa). Wprawdzie mój sąsiad-myśliwy często powtarza, że najważniejszą rzeczą w nagance jest nie stracić kontaktu ze swoją prawą i lewą stroną, ale ja musiałam się na chwilę zatrzymać i popatrzyć, zwłaszcza że byłam na wzniesieniu i miałam w dole super widok. A kontakt i tak potem nawiązałam.
Awra z Marcinem
Polka z przewodniczką
A to zdjęcie to nie wiem przy jakiej okazji zrobiłam.
Kończymy drugi miot
W tym lasku jest postrzałek, którego trzeba będzie odnaleźć
W samochodach którymi przemieszczaliśmy się po lesie było trochę ciasno i zdarzały się spięcia między psami, ale bywało też i tak jak na tym zdjęciu. Samochody te to może nie ostatni krzyk mody i techniki – ale świetnie spisywały się w tym lesie i jacy super kierowcy!!
Jak zaczynaliśmy czwarty (ostatni miot) słońce już było nisko. Ten miot nie był długi (w przeciwieństwie do wcześniejszych) i skończył się jeszcze przed zmrokiem.
W tym miocie w końcu udało mi się zrobić zdjęcie Aresowi
I na zakończenie uroczysty pokot przy płonących pochodniach.