Coda na lizanie reagowała powarkiwaniem, Uchaty był bardziej przyjacielski.
Dwa na sznurkach ( Basia mistrzem dwóch zwijanych smyczy jest) moja czasami bez, czasami na. I tak powoli, jak żółw ociężale (niektórzy to się muszą nawąchać) obeszliśmy nasz las, spotykając jednego dzika na ścieżce. Na szczęście miał ogon i pana, więc na oszczekanie przez Bezę zareagował spokojnie....
Uchaty w końcu wywąchał resztki cieczki, ale ... powoli.... dało się go spacyfikować. Na końcu szły zgodnie, trzy ogary, trzy smycze to pikuś. Trasa - no nie super ambitna, ale małego pieska nie można zmuszać

Beza potem na boisko, siakaś taka podmęczona, i o wpół do dziesiątej wróciliśmy do domu. Bo to fajny, ciepły wieczór był.... Ciekawe o której pies jutro wstanie...