No no ja widzę że tu niezła ekipa może się na spacerek zebrać.
Fakt jest taki że ten park ze względu na swoje położenie jest piękny o każdej porze roku. I nawet w pluchę tak jak dzisiaj.
Jabłuszka jak bombki na choince, tylko nie wiem czy smaczne - koniecznie muszę pójść jeszcze raz.
A Jurek faktycznie trochę zmężniał, ale dalej telepie się z zimna. I w rezultacie Fiord mało biegał bo tego zmarźlucha musieliśmy rozgrzewać. Ech muszę przyspieszyć z tym kubrakiem.
Ale najlepszy numer był w domu. Jura jak odtajał dostał jakiejś wariacji -biegał po domu, wycierał się w dywan, meble łózka i co popadnie, trzepał łapami a w dodatku próbował odgryźć je sobie.

Normalnie zbaranieliśmy. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Robił to tak błyskawicznie że nawet nie dało się mu łap obejrzeć.
Uspokoił się w końcu ale dopiero po jakimś czasie. Właściwie wyglądało to później tak jakby go łapy swędziały - nic na poduszkach nie widać, trochę gorące ale on zwykle gorący, na skórze uszach - ok.

I teraz nie wiemy co to - może pokrzywy, ale trochę się boję o barszcz Sosnowskiego. (rośnie w tych okolicach) Ale z tego co słyszałam to jest on groźny w upały. No chyba że jak się na niego stanie to tez parzy? Podobno sok może działać jak kwas solny.

Jurek jest przewrażliwiony na swoim punkcie ale żeby aż tak? No nic zobaczymy jutro - na razie się uspokoił.
