Po przedarciu się przez poranne mgły dotarliśmy szczęśliwie do Jar. Było chłodno, ożywczo, ale słonecznie. Aura idealna na konkurs. Jechałam z dystansem. Co będzie to będzie. To w końcu tylko zabawa. Moje psy nie pracowały w zagrodzie od miesięcy. Wylosowałam przedostatnie numery.
Raz kozie śmierć. Najpierw posłuszeństwo - Gniew swobodny, ufny, jeszcze troszkę szczenięcy, ale posłuszny, Gryf - pies na gest, skoncentrowany zawsze na przewodniku. Poszło bardzo fajnie.
Poszliśmy w stronę zagrody. Gryf nakręcony, błagalne spojrzenie i skowyt: Prooooszę!!! Gniew spokojny, ale zainteresowany odwiatrem zza płotu. Nasza kolej. Ruszyłam po ścieżce ułożonej z gałęzi ślizgając się za każdym pociągnięciem moich nakręconych ogarów. Zameldowałam się ledwie utrzymując chłopaków w pozycji: siad. Ledwie wybrzmiał sygnał: "Na łowy" zwolniłam zapaleńców. Poszły jak burza. Gniewko znalazł pierwszy, Gryf podjął natychmiast wyzwanie. Usłyszeliśmy za chwilkę jego rzewny śpiew, za moment dowtórował mu nisko po męsku Gniew. Przegoniły czarnego. Wybrały największego. Rozległo się ujadanie - trzymały go! Sędziowie kazali odwołać chłopaków. Gryf przybiegł pierwszy, Gniewa jeszcze troszkę kusiło, pomalutku przez błoto przyszedł pokornie po chwili.
Pojechaliśmy na ścieżki. Pierwszy Gniew. Poszedł energicznie jak bloodhound, idealnie po tropie doszedł dziczka. Potem Gryfko. Po swojemu, spokojnie, niby od niechcenia, ale prosto do celu.
Wspaniały dzień. Jestem bardzo dumna. Obydwaj wypracowali maksymalną ilość punktów. Serce mi naprawdę urosło.
Jak zwykle na "Kartawiku" atmosfera była fantastyczna. I pięknie, że zaroiło się od ogarów. Wszystkich serdecznie pozdrawiam
